08/11/2011

Lubię jej styl - Dita von Teese

Panująca obecnie moda na burleskę sięga 1995 roku, kiedy to w jednym z teatrów Los Angeles zaczęto urządzać comiesięczny wieczór burleski. Sięgając do przeszłości, zastanawia, że ta forma rozrywki rozkwitała w czasach obyczajowej opresji: w wiktoriańskim Londynie, a potem w USA w latach 50. Dziś, gdy jesteśmy znacznie bardziej liberalni (przynajmniej w krajach Zachodu, i dzięki za to niebiosom i demokracji), burleska znowu powróciła, właśnie dlatego, że w czasach rozluźnienia obyczajów i (nadmiernej) dostępności pornografii zatęskniliśmy za tym, co oferują najlepsze tancerki: za tajemniczością i subtelnym, wyrafinowanym erotyzmem. Dita von Teese była pierwszą, która poczuła ten zeitgeist. Zrozumiała ona podstawową różnicę między burleską a striptizem czy tańcem "na rurze": w tej pierwszej chodzi przede wszystkim o glamour i o cały sztafaż z tym związany: piękna bielizna, akcesoria takie jak wachlarze, i klasyczne szpilki,  a nie seks - wśród fanów Dity i innych tancerek więcej jest kobiet (i gejów), niż mężczyzn hetero. Ani ona, ani inne tancerki nie są chude, a ich stroje sceniczne kreują figurę klepsydry, wiele jest po 30. - dla większości kobiet bardziej realistyczny i łatwiejszy do naśladowania ideał, niż ten z wybiegów, na których wciąż dominują bardzo młode, chude i wysokie "wieszaki' w typie Anji Rubik.*
Zdjęcie z nowego albumu pt "Christian Louboutin" - najczystsze shoe porn, jedyne porn, jakiego pragnę
Wybierając się na burleskę w Nowym Jorku czy Londynie, nie musisz się obawiać grup podpitych mężczyzn na wieczorze kawalerskim, z "lepkimi" rękoma i obleśnym uśmieszkiem, jak w tych smutnych przybytkach z lapdancing - publiczność stanowią w większości grupki przyjaciółek, często wystylizowane w każdym calu na lata 40. czy 50. - to  dla wielbicielek vintage jedna z najlepszych okazji, by pójść na całość. Brytyjska burleska (to tu ta forma rozrywki jest najpopularniejsza) w dużo większym stopniu niż amerykańska ociera się też o satyrę - tancerki często łączą taniec z deklamacją dowcipnych kupletów czy śpiewaniem sugestywnych piosenek. Dla wielu burleska w takiej formie, w jakiej pokazano ją w filmie Burlesque (z Cher i Christiną Aquilerą - unawany za jeden z najgorszych filmów wszechczasów) niewiele ma wspólnego z realiami tej sztuki, a francuski obraz Tournee  również ucierpiał z powodu słabego scenariusza.

Dita była na tyle bystra, że w czasach, gdy przemysł rozrywkowy wypuszczał wciąż nowe klony Pameli Anderson: opalone, wysportowane blondynki, ona postawiła na, uważany wtedy za staroświecki, typ urody: alabastrową cerę (nigdy się nie opala), czarne włosy, i makijaż pin - up girl: czerwone usta w połączeniu z czarnym eyelinerem, sztuczne rzęsy i perfekcyjnie wyregulowane brwi. Symbolicznie zdetronizowała Pamelę i jej gatunek, gdy w 2002 roku pojawiła się na okładce Playboya blada i w ciasno zasznurowanym gorsecie.

Książka Dity - na poły autobiografia, na poły poradnik nt. stylu i urody
Dita przyznaje, że makijaż, bielizna i ubrania pozwoliły jej stworzyć kogoś, kim nie była: I like the idea of artificial beauty (podoba mi się idea sztucznie wykreowanej urody). Jej perfekcyjnie dopracowany wizerunek jest przeciwieństwem "naturalnej piękności": nieumalowanej, płowowłosej "dziewczyny z sąsiedztwa". Dita, gdy jeszcze była Heather Sweet, mysią blondynką z Michigan, zakochała się w bieliźnie vintage, i w stylu ikon ekranu z czasów Złotej Ery Hollywood, i postanowiła wykreować alter ego, które będzie tak glamourous, jak to tylko możliwe. Wymaga to dużej dyscypliny i Dita przyznaje, że bez jej kosmetycznego arsenału staje się "niewidzialna" (nikt jej nie rozpoznaje) - to, jak wygląda, stanowi dużą część jej  performance.
Niewysoka, prawie 40-letnia Dita, która zbiła fortunę na swoim wyglądzie i stylu, to najlepszy przykład na to, jak wiele można zmienić/poprawić w swoim wyglądzie nie uciekając się do operacji plastycznych - a przy tym to zmiany odwracalne.





*To się zaczyna zmieniać, o czym więcej w obiecanym poście o stylu Mad Men.

15 comments:

  1. Coś w tym jest, ten styl i do mnie przemawia znacznie mocniej, niż seks wampy i kobiety poubierane jak tanie dziwki (niestety ten styl chyba wciąż króluje sód angielskich nastolatek - tyle w każdym razie wynika z moich niedawnych obserwacji) i oby ta moda trwała jak najdłużej. Co do mężczyzn hetero, to słyszę czasem, że takie kobiety są zbyt sztuczne, też jak lalki, choć nie barbie... wszystkich pewnie zadowolić się nie da.

    P.S. Dla mnie pierwszą taką kobietą kobiecą, którą pokochały media jest Nigella Lawson. Ona też chyba spowodowała w Polsce, a przynajmniej wśród moich znajomych, zmianę myślenia na temat nie tylko figury ale przede wszystkim jedzenia, gotowania i ogólnego celebrowania tych spraw. I chwała jej za to.

    ReplyDelete
  2. Styl Dity jest boski. :)
    Fantastycznie wykreowała samą siebie; jak piszesz, w opozycji do "dziewczyny z sąsiedztwa".
    Swoją drogą stylizacje to ciekawe nawiązanie do starej opozycji "natura vs. kultura". [gdzie w potocznym rozumieniu lepiej, by kobieta opowiedziała się za naturalnością, jak w "ciemnych wiekach" feminizmu i sp. ;> ] Więc to chyba nie przypadek, że ikona stylu jest też gwiazdą burleski, święcącej największe triumfy w czasach płciowej opresji; mam wrażenie, iż Dita, jako osoba "niedzisiejsza" swoim wyglądem zabiera głos w dyskusji sprzed lat. Zupełnie, jakby mówiła: "tak, jestem kobietą. Nie, nie jestem naturalna. I tak, czuję się wspaniale". :)
    Także cieszę się, że moda na kościste, chłopięce sylwetki kobiet powoli odchodzi w przeszłość. Jeszcze niech zabronią dwunastolatkom reklamować kremy przeciwzmarszczkowe, a będzie super. ;)

    ReplyDelete
  3. Joj. Wyszło, jakby to dwunastolatki same zlecały sobie taką, a nie inną pracę. Chodziło, oczywiście, by reklamodawcy przestali sądzić, że twarz, której skóra ma problemy przede wszystkim z trądzikiem młodzieńczym, sprzeda także krem zmniejszający oznaki starzenia. :)

    ReplyDelete
  4. Bardzo lubie Dite, choc niepokoi mnie troche mysl, ze od palenia stanikow kobiety przeszly do zachwalania gorsetow (ktore sa jednak opresyjnym ubiorem). Tymczasem nie moge juz doczekac sie postu o rownie niezdrowym (nie tylko gorsety, ale i papierosy i alkohol) stylu Mad Men ;)

    ReplyDelete
  5. urocze to ale i chyba straszliwie meczące.w Przypadku Ditty to złoty biznes, ale sa przecież dziewczyny które robią to głównie dla zabawy i u nich podziwiam samozaparcie i konsekwencje. Tutaj przykład: http://www.diaryofavintagegirl.com/ W któryś WO był artykul o polskich wielbicielkach burleski. Niestety pierwszy rzut oka na zdjęcia wystarczy by stwierdzić ze dziewczyny sporo od Ditty mogą się jeszcze nauczyć.

    ReplyDelete
  6. Bylam szalenie ciekawa, czy lubisz jej styl. :) Odkrylam ja jako zbuntowana nastolatka sluchajaca Marilyna Mansona, ona sie z nim pojawiala na imprezach. Zwrocilam uwage na jej styl i zakochalam sie. Chcialabym miec tyle konsekwencji, ale chyba wlasnie fakt, ze nie robie takich rzeczy zarobkowo mi nie pomaga. :) No i jak moze wiesz, sama jestem oredowniczka sylwetki typu klepsydra i ubran, ktore ja podkreslaja, lub wrecz kreuja (he, he, sama taka jestem, to przeciez nie bede sie zameczac mysla, ze moglabym/chcialabym miec figure chlopca - ktorej, badz, co badz wiekszosc mezczyzn, ktorych znam nie kocha). :D

    ReplyDelete
  7. Piarello,

    no niestety, panny z niższych warstw społecznych, szczególnie w pewnych regionach Wysp (Essex, Newcastle) mają tendencję do ubierania się, hmm, raczej rozbierania się;-) Ja winię "role models" typu Rihanna czy Katie Price - w ogóle zjawisko zwane tu "raunch culture" to ciekawy temat, choć i przygnębiający. Współczuję matkom dorastajacych dziewcząt.

    Wiedźmo,

    feministki lubią Ditę, a to właśnie dlatego, że jej w sporej mierze sztucznie stworzony, ultrakobiecy wygląd i występy potwierdzają tezę, że płeć społeczna (gender), w odróżnieniu od płci biologicznej (sex) jest kreowalna. A feminizm, wbrew temu, co wiele osób jeszcze błędnie zakłada, nie jest przeciwny podkreślaniu kobiecości: sztuczne rzęsy czy ładna bielizna to nie jest zdrada feministycznych ideałów czy złamanie kobiecej solidarności;-)

    ReplyDelete
  8. Katasiu,

    te gorsety, które są elementem stroju scenicznego, moim zdaniem nie są opresyjne. Jak w przypadku bardzo wysokich szpilek, to są rzeczy, które się zakłada na krótko, albo tylko podziwia;-)

    Peek-a-boo,

    absolutnie tak, taki nieskazitelny wygląd jest high-maintanance:-) no ale jak jest źródłem utrzymania, to i samodyscyplina się znajdzie;-)

    Karolino,

    Dita była żoną Mansona;-) po względem zdolności do autokreacji byli dobrani:-) Ja też mam figurę klepsydry i nie mogę powiedzieć, bym narzekała na brak męskiej atencji;-) - choć chciałabym być choć trochę wyższa.

    ReplyDelete
  9. Hej, siostro, piszesz do osoby, która jara się perfumami! ;) To również jest taka "niefeministyczna błahostka". ;)) A poważnie: feminizmów, podobnie zresztą, jak reszty "-izmów", jest tyle, co osób z identyfikujących się z nimi.
    Z Ditą właśnie coś takiego mam na myśli. Wbrew pozorom w Polsce znamy już termin gender, naprawdę. :) Trudności z tłumaczeniem są, ale póki co funkcjonuje jako "płeć kulturowa". Zauważenie konieczności rozdzielenia obu terminów uważam za kamień milowy w kreowaniu własnej (i nie tylko) tożsamości. Ech, długo by można... :)
    Mnie osobiście bliski jest "feminizm kobiecy" z czerwoną szminką [ ;) ] i stukotem wysokich obcasów. Choć paradoksalnie zbyt często ich nie noszę. :)

    ReplyDelete
  10. Wiedźmo,

    dzięki, tak, "płeć kulturowa" to lepsze tłumaczenie. Wiem, że w Pl co bardziej światłe osoby są świadome tych kwestii, zdaje się, że gender studies już od jakiegoś czasu wykłada się na niektórych uczelniach (choć nie wiem, jaki procent anglojęzycznej literatury akademickiej z tego zakresu jest dostępnych po polsku, pewnie tylko część).
    I tak, długo by można:-)

    ReplyDelete
  11. Aniu, oczywiscie, tak sobie narzekam dla porzadku :)

    A z tego wszystkiego zapomnialam powiedziec, ze bardzo podobal mi sie Twoj tekst o Dicie :)

    ReplyDelete
  12. Odnośnie gender studies: można nawet skończyć taką właśnie specjalizację, choćby na mojej Alma Mater. A że brak tłumaczeń? Trzeba niestety/stety czytać w oryginale. Bywa to niełatwe, ale pewnie pożyteczne.
    Tak w ogóle to, ciekawa dyskusja się wywiązała. Ech, interesujące komentarze to kolejny atut tego bloga.
    Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach gorset nie jest narzędziem opresji, za dużo czasu już upłynęło, ale jej symbolem chyba ciągle tak. Rzeczywiście opresyjne są dla mnie dziewczęta z fotoszopy na okładkach i obsesja na punkcie rozmiaru 34-36. Mam nadzieję, że modelki o bardziej zbliżonej do przeciętnej, kobiecej figurze to zapowiedz nowego trendu, a nie mydlenie oczu. Ale przyznam, że jestem pesymistką w tym względzie.

    ReplyDelete
  13. Katasiu,

    dziękuję!

    Hazel,

    to ciekawe, że chude 14- latki są dla Ciebie symbolem opresji. Częściowo się zgadzam, obsesja chudości i nadmierny retusz mogą mieć szkodliwy wpływ, i w UK nawet parlament stara się to ukrócić, ale na pewno największym symbolem opresji jest dla mnie burka, dlatego, że do jej narzucenia używa się religii.

    ReplyDelete
  14. Nie pomyślałam o burkach, a masz rację... Może dlatego, że w Polsce nie jest to tak żywy temat. Choć i u nas jest mnóstwo spraw niezałatwionych jeśli chodzi o prawa kobiet. Odnośnie burki, to po raz kolejny najbanalniejsza rzecz: wolność wyboru jednostki. Kto uważa, że to jego kultura i burka to szacunek dla kobiet - niech nosi, ale wyobrażam sobie, że tam gdzie kobiety zasmakowały innej rzeczywistości powrót do szariatu jako jedynie obowiązującego prawa to szczególnie bolesne doznanie.

    ReplyDelete

Kłaniam się!

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails