Na polskich forach spotykam się z błędną jednak opinią, że "pisania nie można się nauczyć", trzeba mieć talent i już. Podejście tutaj jest diametralnie inne, tak jak zupełnie różny jest tu rynek wydawniczy. Ta dyskusja, w której każdy, w tym głównie aspirujący polscy autorzy, z zapałem bronili postawy "trzeba mieć talent, a nie trzymać się formułki", dotyczyła uruchomienia na polskiej uczelni kierunku Creative Writing (tak właśnie, nie ma bowiem polskiej nazwy). Takie kierunki istnieją w UK i USA od wielu lat - niektóre są tak prestiżowe i oblegane, że liczba chętnych znacznie przekracza liczbę miejsc. Zarówno wykładowcy, jak i wielu absolwentów to literacka creme de la creme: studia magisterskie Creative Writing na University of East Anglia, kierunek założony przez Malcolma Bradbury i Angusa Wilsona, miały pierwszego absolwenta w osobie... Iana McEwan'a. Za nim przyszli m.in. Kazuo Ishiguro, Erica Wagner, Trezza Azzopardi, Jane Harris, Mary Allen, Joe Dunthorne...długo by wymieniać. To nie przypadek, że najzdolniejsi, najbardziej wpływowi pisarze brytyjscy nie są "nieoszlifowanymi diamentami", którzy warsztatu uczyli się sami, metodą prób i błędów, jak autorzy w Pl. Są rzecz jasna pisarze, którzy takich studiów nie skończyli, a mimo to udało im się opublikować swoje dzieła - ale, co wielu podkreśla w wywiadach, absolwenci Creative Writing mieli łatwiej, a niektórzy, gdyby nie studia, które ujęły w karby ich kreatywną naturę, nie mieliby dyscypliny czy wytrwałości, której wymaga napisanie książki. Nie mam wątpliwości, że takie studia są przydatne i sprzyjają rozkwitowi literatury.
Publikowany co roku przewodnik dla pisarzy/artystów - zawiera m.in. dane agentów i wydawnictw |
Ku sprawiedliwości: brytyjscy autorzy tworzą w nader sprzyjającej atmosferze. Kwitnie tu czytelnictwo, i wbrew temu, co mówią niektórzy malkontenci, książka nigdzie chyba nie ma się tak dobrze, jak tu: nowy tytuł ukazuje się co pół minuty**, książki i e- booki są cenowo przystępne, dzięki temu, że każdy niemal tytuł wychodzi w taniej wersji, istnieje też dynamiczny"drugi obieg" - ludzie masowo oddają przeczytane nowości do sklepów dobroczynnych lub tanio odsprzedają. Działy PR i marketingu w tutejszych wydawnictwach działają bardzo prężnie, żaden niemal pisarz czy ilustrator nie jest sam sobie żeglarzem i okrętem, tylko ma profesjonalnego agenta - sprzedanie książki bez pomocy agenta jest niemal niemożliwe. Biblioteki grają bardzo aktywną rolę, pomagając na przykład klubom książki: na terenie całego kraju istnieją tysiące klubów czytelniczych (book clubs), w ramach których ludzie regularnie spotykają się, by dyskutować o swoich lekturach. Poza tym w mojej bibliotece był także jednodniowy kurs Creative Writing (byłam, dużo się nauczyłam), spotkanie z wydawcą i jej wykład o tym, jak wygląda publikacja w UK (How to get published), spotkania z autorami, głośne czytanie i kluby czytelnicze dla dzieci etc etc - i moja nie jest żadnym wyjątkiem. Mnóstwo innych instytucji zaangażowanych jest zarówno w promocję czytelnictwa, jak i rozwój talentów: Guardian na przykład nie tylko znakomicie zachęca do czytania, ale także organizuje cenione warsztaty dla początkujących autorów. Więcej na ten temat możecie przeczytać u Chihiro - gorąco polecam jej znakomity post pt. Nowy sezon czytelniczy rozpoczęty.
Ten wpis jest tytułem wstępu do kolejnego cyklu - czytam dużo, ale mało piszę o moich lekturach, a ten cykl może mnie zmobilizować. W każdym odcinku chcę zrecenzować dwie książki tego samego gatunku lub o tej samej tematyce. W pierwszym: dwie książki o tym, jak pisać: "Jak pisać. Pamiętnik Rzemieślnika" Stephena Kinga, oraz Bird by Bird Anne Lamott.
Mój stos przyłóżkowy - zdjęcie sprzed paru miesięcy, zatem stos dziś wygląda inaczej, ale jest niemniejszy |
*Kiedyś miałam przyjemność nocować w budynku, w którym Kafka pracował - obecnie to hotel.
** Utarła się opinia, także wśród tutejszych intelektualistów, że tłumaczy się tu za mało prozy nieanglojęzycznej. Moje doświadczenie tego nie potwierdza - zawsze znajduję angielskie tłumaczenie książki norweskiej, brazylijskiej, rosyjskiej czy chińskiej, którą mi polecono. Wydaje się tu wszystkich najważniejszych współczesnych polskich autorów - ostatnio bardzo dobre recenzje, i to w "zwykłych", a nie literackich, publikacjach, zebrało najnowsze dzieło Jacka Hugo - Badera.
Pamiętam, że kiedyś w naszym lokalnym radio słuchałam wywiadu z pisarzem, który (mieszkając bodaj w USA) uczęszczał na zajęcia z creative writing [twórczego? efektywnego? pisarstwa - faktycznie nie ma jak tego przetłumaczyć :) ], potem wrócił i zaczął publikować w Polsce; wydał już kilka książek. Opowiadał, jak "tam" go przekonali, żeby zapomniał o swoich pomysłach, o talencie i paru innych, jak zupełnie zrewolucjonizowali jego podejście do pisarstwa, jak nauczyli co zrobić, żeby jego książki się sprzedawały. Nawet troszkę się snobował na "Prawdziwego Pisarza" w odróżnieniu od gamoni bez papierka z creative writing; ale okej, jego czas antenowy, jego prawo. Wszystko super, tylko że.. ja nigdy o tym panu nie słyszałam! ;D Nigdy nie czytałam niczego jego autorstwa, nie miałam pojęcia o jego istnieniu. :) Ani w kontekście ludzi znanych "z Empiku", ani tych "z branży".
ReplyDeleteJasne, że to mógł być wyjątek. Nie śmiem negować celowości studiów pisarskich (choćby dlatego, że tych, którzy je skończyli i odnieśli sukces jest więcej, niż twórców "samorodnych". Takie czasy..) Zastanawia mnie tylko związek między tego typu kierunkami a wydawcami. Czy nie jest przypadkiem tak, że wydawcy "z definicji" odrzucają rękopisy (to znaczy kompopisy ;) ) osób, które nie są absolwentami ww. kierunków, bo za dużo roboty, bo żadnej gwarancji, że tekst ma ręce i nogi (a więc gwarancji sukcesu sprzedaży).
Krótko mówiąc: na ile tego typu kursy naprawdę mogą pomóc przyszłym pisarzom tworzyć "po swojemu", zgodnie z prawami Sztuki pisarskiej, a na ile są kuźnią maszynek do produkcji pieniędzy?
Temat rzeka, a mogłybyśmy pewnie gadać godzinami... Owszem, zdarzają się samorodne talenty, które nie potrzebują szlifowania. Zdarzają się samouki. Ale są też wspaniali pisarze, pełni pomysłów i pasji, którym jednak potrzeba była wsparcia technicznego lub emocjonalnego. Bo moim zdaniem studia czy kursy kreatywnego pisania (ja tak to nazywam) zapewniają przede wszystkim atmosferę, w której człowiek może bez wyrzutów poświęcić się pisaniu, pisać, czytac, dyskutować, co jest złe, a co dobre, słuchać opinii innych pisarzy i wykładowców (którzy też są pisarzami, np. Chimamanda Ngozi Adichie, Zadie Smith, Ha Jin, Junot Diaz - oni wykładają pisanie). Przy tym takie kursy czy studia pomagają nabrać pewności siebie. Są pisarze, którzy piszą świetnie, ale nie wierzą w siebie, uważają, że piszą fatalnie. Kontakt z innymi i pozytywne opinie pomagają przezyciężyć nieśmiałość w pokazaniu komuś swoich tekstów i uzyskaniu rzeczowej, konstruktywnej opinii. Jeśli ktoś nie ma szczególnie oryginalnych pomysłów, a chce jedynie pisać bestsellery na jedno kopyto - w tym studia też pomogą, ale nie można wszystkich absolwentów pakować do tego samego worka i twierdzić, że wszyscy kończą te kierunki pisząc tak samo. To by było krzywdzące dla tych, co jej skończyli, a piszą inaczej niż inni absolwenci.
ReplyDeleteBłędem jest jednak postrzeganie tych kierunków jako gwarancję na sukces finansowy i czytelniczy - gdy ktoś ma pustkę w sobie i nie wie, co chce wyrazić, temu ukończenie studiów kreatywnego pisania raczej niewiele pomoże. Parę miesięcy temu w "Prospekcie" był świetny artykuł o historii Creative Writing courses, podeślę Ci, jak znajdę. A rady pisarzy, które publikował Guardian jakiś czas temu, znasz?
Co do lit. tłumaczonej - zgadzam się, że może 3% (tyle jest tłumaczonej) brzmi niewiele, ale przy tak wielkim rynku jest to i tak ogromna liczba nowych książek. Nie mówiąc o tym, że można tu dostać wszystkie książki, jakie kiedykolwiek zostały wydane. Nie ma tak dobrze znanych z Polski, a dziwacznych sytuacji, że nie można dostać książki wydanej przed trzema laty. Wszystko jest do dostania, książki nie mają etykietki "sell by (date)".
Mój Uniwersytet Jagielloński otworzył kierunek creative writing (nie wiem, czy zostawili tę nazwę czy jakoś ją zmienili) bodaj dwa lub trzy lata temu.
ReplyDeleteJezu, pewnie, że można się tego nauczyć. Kiedyś nawet w szkołach co lepsi nauczyciele piłowali te wypracowania i eseje po to właśnie, by wyrobić w nas jakieś umiejętności władania słowem, piórem i papierem. ;) Moja polonistka, gdy tylko zauważyła, że pisanie sprawia mi przyjemność, zaproponowała, bym prowadziła zeszyt lektur, w którym pisałam takie mini recenzje. Szalenie dziś jej za to jestem wdzięczna.
ReplyDeleteU nas chyba rzeczywiście mało kto wierzy w siłę ćwiczenia warsztatu. W to, że po pierwsze bardzo pomaga czytanie, a po drugie, że powinno się pisać sporo nie tylko "pod publikę", ale do szuflady, w ramach ćwiczeń właśnie. A z drugiej strony, po samych blogach patrząc, wiele osób ten przymus czuje. Trochę szkoda, że matura dziś to prezentacja i test a nie solidne wypracowanie.
Poszłabym z przyjemnością na takie kursy czy studia z creative writing. Swego czasu taki kurs przeszłam jako copywriter i było warto.
Rozważam od jakiegoś czasu taki kurs na UW. :) Dzięki za ten post.
ReplyDeleteMoze deko nie na temat, ale moze troche, bo jednak o brytyjskich pisarzach. ;) Moja siostra wrocila we worek z tygodniowego pobytu na organicznej farmie na Lanzerote i gospodarze okazali sie oboje byc pisarzami http://www.wix.com/fincatajaste/fincacopia#!who-we-are
ReplyDeleteNazwiska jej nic nie mowily, ale na miejscu okazalo sie, ze gospodyni to dosc poczytna autorka, jej ksiazki tlumaczone zostaly na wiele jezykow, podobno jest blisko z Panami z the Cure, bo inspirowali sie jej tworczoscia podczas tworzenia muzyki. :)
Od Davida dostala jedna z jego ksiazek, bardzo ciekawie zapowiadajaca sie, o tym jak zmienilismy sie ewolucyjnie (czyli prawie wcale na przestrzeni 50tys lat), a jak bardzo zmienilo sie nasze pozywienie. Jak przeczyta, ma mi podeslac. :)
Jesli zas chodzi o tzw creative writing to nawet na kursie przygotowujacym do GCSE liznelismy temat. ;) Mysle, ze to bardzo przydatne i zgadzam sie, ze sa samorodne talenty, ale czesc ludzi moze sie nauczyc dobrego pisania.
ReplyDeleteTeraz widze, ze palnelam troche. Ona pisarka, on naukowiec publikujacy ksiazki, to jednak troche cos innego. ;) Ufff, dobrze, ze za chwile weekend, bo padam na twarz po tym tygodniu.
ReplyDeleteAniu, bardzo sie ciesze na nowy cykl. Zaskoczyla mnie informacja o Ishiguro - przyznam, ze bylam do tej pory wyznawczynia tezy, ze kursy tworczego pisania szkola raczej przecietnych autorow (wiedzialam, ze ich absolwentem jest na przyklad John Irving), ale Ishiguro to (moim zdaniem) prawdziwy geniusz, do tego o olbrzymiej kulturze slowa. Na pewno sa to ciekawe i rozwijajace zajecia, zwlaszcza jesli prowadza je pisarze, ale zastanawiam sie, czy ktos, kto ma naprawde indywidualny, oryginalny styl, nie zostalby przez taki kurs zrownany do sredniej.
ReplyDeleteNie do konca na temat, ale tak mi sie skojarzylo, zdanie Dominique Conil, francuskiej pisarki: "Jeden Francuz na trzech pisze ksiazke. Czy jeden Francuz na trzech czyta ksiazke?" ;)
Wiedźmo,
ReplyDeletepowiedziałaś A, ale nie powiedziałaś B, tak nie można;-) No przecież musisz zdradzić, kto zacz!
Wydaje mi się, że te kursy pomagają, ale jest mnóstwo pisarzy, którzy odnieśli sukces bez nich. Inna sprawa, że bardzo wielu tutejszych pisarzy to absolwenci filologii angielskiej - choćby JK Rowling. Zatem pewnie jest tak, że łatwiej trafić do wydawcy, bo bardziej prawdopodobne jest, że agent zgodzi się taką osobę reprezentować, ale nie sądzę, by wydawcy odrzucali manuskrypt tylko dlatego, że ktoś nie jest absolwentem CW.
Chihiro,
otóż to, trafiłaś w sedno. Taki kurs nie uczyni z osoby niemającej za grosz pisarskiego drygu wybitnego pisarza, ani nie gwarantuje publikacji - ale na pewno pomaga, także emocjonalnie.
Jeśli znajdziesz artykuł, podeślij:-) Jestem w trakcie przerabiania rozmaitych artykułów Guardiana z tej kategorii.
Piarello,
no właśnie zdziwiłam się bardzo, czytając ten wątek na forum, bo wszyscy byli na "nie". Jasne, że z osoby, która ma silne tendencje grafomańskie, zero wyobraźni i drewniane ucho do dialogów taki kurs nie zrobi pisarza - ale osobie z zalążkami talentu na pewno pomoże.
Hazel,
to trzymam kciuki, jeśli się zdecydujesz.
Karolino,
świetne miejsce, dzięki za linka. Nie czytałam nic tej autorki, ale to nie znaczy, że nie jest znana;-)
Katasiu,
dla mnie właśnie i McEwan, i Ishiguro, a także znakomita Marilynne Robinson, która wykłada na najsłynniejszym chyba kursie CW na świecie, na Iowa University, to wystarczające dowody, że takie kierunki mają sens:-)
Aniu, podsyłam link do pierwszej części porad: http://www.guardian.co.uk/books/2010/feb/20/ten-rules-for-writing-fiction-part-one (na samym początku, zaraz po wstępniaku jest link do drugiej części). W tę sobotę był w Guardianie dodatek "How to write fiction", wspaniały, zapewne kupiłaś?
ReplyDeleteArtykułu z Prospectu niestety nie można czytać online, jeśli się nie ma subskrypcji (tutaj teaser: http://www.prospectmagazine.co.uk/2010/12/creative-writing-courses-ian-mcewan/ ), ale my mamy, więc albo prześlę Ci skan drukowanego artykułu, albo skopiuję całość online, jak się zaloguję.
A swoją drogą to książka, którą bardzo polecam, "The Creative Writing Coursebook" została napisana właśnie przez Paula Magrsa, wykładowcę z University of East Anglia i Julię Bell z Birkbeck, UCL.
Aniu, a żebym to ja pamiętała! ;) W każdym razie gdyby gość w końcu zyskał jakąś poczytność, przypomniałabym sobie jego nazwisko.
ReplyDeleteKwestię zarobków podniosłam, ponieważ do niej przykładał wagę ów pisarz, ciągle podkreślając, że pisze się po to, by ludzie później te książki kupowali [odniosłam wrażenie, że nie przeszkadzałoby mu, gdyby jego książka stała na półce Iksińskiego czy Igrekowskiej i zbierała kurz, ani razu nie otwarta ;> ].
Dlatego też zaniepokoiła mnie myśl o potencjalnej zmowie wydawców z agentami i organizatorami kursów. Bo skoro "liczy się tylko kasa", to należy robić wszystko, by zyski maksymalnie mnożyć. I tylko na nie zwracać uwagę.
A tak.. trochę mnie uspokoiłaś. :)