Niewiele czytam polskiej prasy, a książek w ogóle, i wolę nie myśleć, ile jest błędów, skoro ja wyłapuję bardzo niewielki procent, głównie dzięki linkom od polskich znajomych na FB, jak np. słynne już doniesienie o oświadczynach, gdzie pojawia się kalka "Czy zrobisz mi ten honor...?" Mogę zrozumieć sporadycznie źle przetłumaczone słowo, czy specjalistyczny termin, ale mam wrażenie, że wiele artykułów z brytyjskich mediów tłumaczonych jest przez osoby, które jako-takiego angielskiego nauczyły się głównie w Polsce, może z pomocą krótkiego kursu w Londynie, lub wakacji w USA, i nie mają kwalifikacji lingwistycznych. Może się mylę, i są to tylko moje spekulacje, ale podejrzewam, że ilość błędów ma związek z powszechnym, ale błędnym przekonaniem, że język angielski jest "łatwy" (nie jest, ale to b. obszerny temat, godny osobnego wpisu) i "zwykłe", krótkie artykuły można powierzyć każdej dyspozycyjnej osobie, która "zna angielski", nieważne, jaki jest poziom tej znajomości, doświadczenie w tłumaczeniu i znajomość realiów kraju, o którym traktuje artykuł. Tylko ktoś, kto jest np. świadomym różnic między American English a British English i zna realia brytyjskie, będzie wiedział, że public school to w UK droga szkoła prywatna (Eton to właśnie public lub independent school - szkoła publiczna/państwowa to state school lub comprehensive), natomiast public school w USA to szkoła państwowa. Łatwo się pogubić, i osoba, która tłumaczyła książkę "Nie wiem, jak ona to robi" Angielki Allison Pearson, zrobiła z angielskiej szkoły prywatnej publiczną.
Zgadzam się z tym, dlatego przykro mi, że wciąż spotykam 20-latków, którzy przez wiele lat spędzonych w polskich szkołach nie nauczyli się nawet podstaw angielskiego. |
Błędy zdarzają się nawet osobom, które znają dany język biegle. Tłumaczenie to trudne rzemiosło, dlatego tłumacz poświęca wiele lat na doskonalenie swoich umiejętności i nigdy nie przestaje się uczyć. Język angielski, w odróżnieniu od francuskiego, nie jest traktowany jak święta krowa, i co roku absorbuje mnóstwo zapożyczeń i neologizmów (jedno z moich ulubionych nowych słów to omnishambles), i to bogactwo musi tłumaczy przyprawiać o niejeden ból głowy (ja nie tłumaczę profesjonalnie, a i tak często się głowię, jak coś przełożyć na polski). Wybitnych tłumaczy - erudytów też jest, na szczęście, wielu, i z każdym rokiem ich przybywa. Mam nadzieję, że profesjonalizacja tego zawodu i podwyższanie wymagań doprowadzi do tego, że będzie mniej robienia honoru i nieposkromionych truskawek. Choć to oznacza również mniej okazji do śmiechu.
Dlatego będę wdzięczna, jeśli w komentarzach podzielicie się Waszymi ulubionymi wpadkami tłumaczeniowymi.