07/05/2010

Jak wydać 160 zł na T-shirt, czyli outlet shopping frenzy

By osłodzić mi nieco nadejście kolejnych urodzin, oznaczających, że został mi rok mniej do chwili, gdy przyjdzie mi wypychać stokrotki od spodu*, małżonek zabrał mnie heroicznie do przybytku konsumpcji - Bicester Village. Nie jest to wioska, lecz centrum handlowe niedaleko Oksfordu. Znajdują się tu wyłącznie outlety marek dizajnerskich, lub masowych, ale z górnej półki. Już na miejscu okazało się, że "outlet" nie jest synonimem słowa "tanio". Zresztą "tani" czy "drogi" to najbardziej chyba relatywne słowa w słowniku - o ile nie można być "odrobinę w ciąży", to rzecz może być jednocześnie i tania, i droga - zależy od klienta i grubości jego portfela. Zatem jeśli dla kogoś szpilki Jimmy Choo za niemal 500 funtów to okazja, bo pierwotnie kosztowały 700, i zaoszczędzi 200 funtów - to Bicester jest mekką "tanich" zakupów.
Skórzany płaszcz Armani za 900 funtów, torebka Mulberry, model Roxanne (a więc obecnie znacznie już przyćmiony przez takie modele - gwiazdy tej marki jak Bayswater czy Alexa) - 400 funtów, torebka Fendi za 500, kostium Theory za 350... itd. itp. Jest to zatem miejsce, gdzie warto się wybrać, jeśli a) uciułaliśmy kilkaset funtów na jedną torebkę/szpilki marzeń, albo np. chcemy zaszaleć i na swój ślub założyć buty dizajnerskie, b) mamy tyle gotówki, że powoli wypala nam ona dziurę w kieszeni i musimy się jej pozbyć w przyjemny sposób, ale jednocześnie nie mamy jej tyle, by zrobić rundkę zakupową po Bond Street, Sloane Street czy w Selfridges i nie patrzeć na metki c) cierpimy na patologiczną niechęć do płacenia pełnej ceny i nie możemy kupić niczego, co nie jest obniżone lub nie pochodzi z outletu d) jesteśmy Japończykami, Francuzami, Hiszpanami etc. i korzystamy z mocnego euro oraz uważamy outlety za atrakcje turystyczne (wśród tłumu kupujących bardzo rzadko słychać było angielski - na oko ok. 80% kupujących to cudzoziemcy, pewnie w powszedni dzień jest ich trochę mniej).
Bardzo niewielki procent, który nie zalicza się do jednej z ww. kategorii może tu przyjechać po rzeczy, które niewiele się zmieniają wraz z modami sezonowymi, a które tu można dostać dobrej jakości: bieliznę i rajstopy Wolford, nieco tańsze, niż w sklepach, lub koszule męskie "do pracy" renomowanych marek - również taniej niż w sklepach, lub kosmetyki pielęgnacyjne Clinique czy Estee Lauder (ceny podobne do tych duty-free, czyli lotniskowych). Nie nastawiajmy się jednak na zniżki rzędu 80% - bliżej  30%, co, jeśli doliczymy dojazd, nie jest tak nęcące.
Tu te szpilki, na stopach adorowanej przez publikę brytyjską Cheryl Cole:



Od dawna hołduję zasadzie: you get what you pay for (dostajesz to, za co płacisz) - istnieje bowiem bezpośrednia zależność między ceną a jakością, i to nie tylko w modzie, wbrew temu, co niektórzy pogardliwie mówią o płaceniu tylko za markę (te same osoby najczęściej rzeczy dizajnerskie widziały wyłącznie na zdjęciach). Wyprawa do Bicester jest zatem pouczająca także pod tym kątem, pozwala bowiem na wmieszanie się w tłum i macanie ubrań i dodatków Diora, Diane von Furstenberg, Vivienne Westwood, Gucci, Smythson etc., bez ryzyka, na jakie jest się narażonym w "normalnym" butiku takiej marki - że będzie się jedyną osobą, osaczoną zewsząd przez ekspedientki/ów, którzy są on commission (czyli im więcej sprzedają, tym lepiej zarabiają). Z drugiej strony, to zakupy w znacznie mniejszym komforcie, a wybór jest znacznie mniejszy (także jeśli chodzi o rozmiary) - i dlatego ludzie, których na to stać, wbrew mitom o bogaczach-dusigroszach, wolą płacić pełną cenę - again, you get what you pay for.
Warto było pojechać i zbadać samej, także dlatego, że utwierdziłam się w przekonaniu, że dla osób mieszkających tutaj i tak największe okazje są w sieci. Bardzo podobny asortyment, a czasem nawet ciekawsze kąski, oferuje np. internetowy outlet znanego wszystkim faszonistkom Net-a- Porter - theOutnet. Ulubiony Asos ma coraz większą ofertę marek dizajnerskich, zdarzają się duże zniżki, w dodatku miejscowe klientki nie płacą za przesyłkę. Wszystkie przyzwoite sklepy tutejsze oferują też darmowe zwroty, więc ryzyko, że coś nie będzie pasowało, jest żadne - mogę to odesłać za darmo, w tej samej paczce, używając gotowej naklejki z adresem do zwrotów - zero kłopotu. Są też specjalne kluby zakupowe, jak Achica, które organizują tzw flash sales - jednodniowe lub nawet kilkugodzinne wyprzedaże ciuchów i dodatków znanych marek. Dlatego 80% moich zakupów robię online.
Co mi się też nie podobało: mała ilość kafejek i knajpek. W Starbucks byl remont, co zredukowało ilość coffee shops do jednego, i były też dwie restauracje - za mało jak na taką ilość butików i ludzi. Przed jedynym stoiskiem z lodami była gigantyczna kolejka (było gorąco). W "zwykłym" (nie-dizajnerskim) outlecie Gun Wharf (popularnym wśród Polaków, zawsze słyszę polski) w Portsmouth jest znacznie więcej takich miejsc.
Pojechaliśmy z misją znalezienia kurtki skórzanej dla mnie - miał to być prezent urodzinowy. Niestety nie znaleźliśmy nic, co by mi odpowiadało. Wyjechałam więc tylko z dwoma trofeami - T-shirtem Theory i... książką kucharską rozmiarów cegły pt. I know how to cook, kupioną w malutkim outlecie wydawnictwa Phaidon (jedyny sklep z książkami w Bicester) która jest absolutną klasyką we Francji, i którą ponoć matki dają tam córkom, gdy te wyprowadzają się na swoje.
Bardzo chciałam obejrzeć torebki Theory (to marka specjalizująca się w wearable, utilitarian chic - czyli elegancko, ale praktycznie) - ale w ich butiku były tylko ubrania, buty i paski. Wyszłam więc z T-shirtem za 35 funtów - drogim, ale bardzo dobrej jakości.
A kurtkę skórzaną na prezent dostałam ze zwykłego sklepu w zwykłym centrum handlowym...


* Pushing daisies - jeden z mnogości idiomów odnoszących się do śmierci. To bogactwo ( jeden z wielu, wielu powodów, dla których kocham angielski) genialnie wykorzystali Pythonowie w nieśmiertelnym skeczu z papugą. Stąd też tytuł amerykańskiego serialu.

9 comments:

  1. Torebkę Mulberry, a jeszcze lepiej Marni, to ja mogę nawet z outletu;)))
    Choć nie wiem czy w tym opisywanym przez Ciebie byłoby mnie stać na coś z b. wysokiej półki (nie przekraczając granicy rozsądku:) Obawiam się, że oprawki do okularów D&G, które właśnie kupiłam, to jedyna rzecz tej marki na jaką mogę sobie pozwolić na razie:)
    A taką książkę o gotowaniu, to ja też bardzo chętnie.

    ReplyDelete
  2. Ja też kocham angielski za idiomy. :-) A co do zakupów - jestem pewnie jedną z nielicznych bab, która ich szczerze nie cierpi. Dziękuje Bogu za internet - omija mnie chodzenie po centrach. :)) Yes!
    Nie znam się na markach, trendach. :-) Zgadzam się co do jakości i odpowiedniej za nią ceny. Ale też i bez przesady. Zegarek na rękę za 20 000 (szef mojego męża) na pewno nie mierzy czasu lepiej niż mój stary Swatch. :-) Chińszczyźnie mówię zdecydowanie "nie" (co i tak jest kłamstwem, bo nawet mój aparat fotograficzny jest, kurka wodna, "made" w tym kraju). :-)

    ReplyDelete
  3. Raz byłam w takim outlecie pełnym marek z wyższej półki. Przyznaję, nie kupiłam niczego z planowanych rzeczy, ale nie wyszłam też z pustymi rękami. Nie przepadam za sytuacją, gdy płaszcze Burberry są skłębione w koszu i otoczone grupą japońskich turystek, ale miło było też zapłacić za torebkę 300 euro, a nie 500.

    ReplyDelete
  4. Delie,

    widzę, że mamy te same marki - faworytki:-) Od dawna marzę o Bayswater lub Aleksie Mulberry, oraz sukience i naszyjniku od Marni:-) Outlety obu odwiedziłam - ale nie ma się co czarować, taka klasyka, która się stale dobrze sprzedaje, jak torebka Bayswater czy szpilki Pigalle Louboutina nigdy nie będzie przeceniona ani sprzedawana w outlecie. W butiku Mulberry nawet mniej ciekawe kolorystycznie wersje ich torebki, która była popularna kilka lat temu - Roxanne, kosztowały prawie 400 funtów. To już wolę kupić Bayswater w normalnej cenie.
    O Marni to już w ogóle można zapomnieć;-) - sukienki z 500 przecenione na 350 funtów to wciąż dla mnie luksus niedostępny.

    Kasiu,

    ja też kocham internetowe zakupy:-) A w Chinach szyte są nawet ciuchy Prady - nijak się nie da uciec od made in China.

    Lo,

    zgaduję, że to gdzieś w euro-strefie byłaś? W tej chwili funt jest słaby w stosunku do euro, stąd w tym outlecie tylu Europejczyków ze strefy euro.

    ReplyDelete
  5. Drogo:( A z tymi wysokimi markami made in china to święta prawda. Ale i w okularach Prady-made in italy-zepsuły mi się zauszniki tyle razy, że nie zliczę. Noszę okulary lat 30 i nigdy mi się to nie zdarzyło wcześniej. Cena nie zawsze równa się jakość:(

    ReplyDelete
  6. O ile chętnie sobie oglądam najdroższe marki w gazetkach, to nawet nie próbuję mieć marzeń z nimi związanych. Z wyjątkiem jednego, jeżeli już kiedykolwiek trafię do Nowego Jorku, to chyba nie wpłynie to znacząco na koszt podróży, jeśli kupię sobie buty Manolo Blahnika, prawda?) Nie przepadam za outletami, bo właśnie, jeśli już kupuję coś, co przynajmniej mnie wydaje się drogie, to część przyjemności jest w tym, że kupuję w butiku a nie na targu i tak naprawdę to za to zadowolenie wynikające ze snobizmu jestem gotowa zapłacić trochę więcej (chociaż oczywiście, umówmy się, że w moim wypadku "drogi" nadal będzie oznaczał kupiony w sieciówce, ale co tam, nie można od razu mieć wszystkiego.

    ReplyDelete
  7. Wiadomo, że w outlecie nie można liczyć na wszystkie te modele, które są w obiegu sklepowym (ostatnio widziałam sukienkę Marni, za ok. 200euro/nawet nie chcę wiedzieć jaka była cena oryginalna/ gdybym nawet dysponowała taką kwotą, wzór, kolor to zupełnie nie było to co chciałabym na siebie założyć), ale rzeczywiście można upolować coś ciekawego, pod warunkiem, że ma się tę gotówkę wypalającą kieszenie lub uzbiera się na coś wymarzonego;-) Torebce Mulberry czy Marni i ja nie powiedziałabym nie, nawet tej sprzed kilku sezonów;) Co do relacji ceny do jakości, to chyba kiedyś o tym rozmawiałyśmy, z jednej strony cena nie równa się jakość, z drugiej cena to zdecydowanie nie tylko płacenie za metkę. Max Mara, D&G a Cavalli, czy np.DKNY to duża różnica w jakości, no i chyba nadeszły takie czasy, że nie uciekniemy przed towarem (nawet luksusowych marek) "made in China", niestety. Płacimy za włoskie wzornictwo, ale już nie za włoskie krawiectwo, szkoda.
    Bardzom ciekawa tej skórzanej kurteczki Aniu, ja też szukam, ale nie łatwo znaleźć tę idealną;)

    Pozdrawiam!

    P.S. Pierwsze zdanie wpisu ubawiło mnie do łez;-)

    ReplyDelete
  8. Pewnie, że buble zdarzają się każdej firmie. Mam taką książkę o sektorze luksusowym, pt. Deluxe. How luxury lost its lustre. Autorka, Dana Thomas, pisze dużo o historii najlepiej znanych marek i pokazuje, jak wykup kolejnych firm przez wielkie konsorcja takie jak LVHM sprawił, że jakość niestety zeszła na dalszy plan w pogoni za zyskiem. Z jej analizy obronną ręką wychodzą takie firmy jak Hermes i Chanel - bo to nadal firmy, które produkują przynajmniej częściowo w Europie. Ale nie da się ukryć, że są także najdroższe. Jedno z drugim jest nierozerwalnie związane.
    Taka wizyta w outlecie jest jednak pożyteczna także pod tym względem - można się przekonać, że jakość większości rzeczy jest jednak wyższa. Mój T-shirt Theory np. jest z cieniutkiej i miłej w dotyku bawełny i ładniej uszyty, niż T-shirt GAP za 7 funtów:-)

    ReplyDelete
  9. karoLino,

    jeśli już szaleć i kupować Manolos, to na pewno w Nowym Jorku:-) W Europie są droższe.

    ReplyDelete

Kłaniam się!

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails