Niestety, z powodu przestarzałego, nieproporcjonalnego systemu wyborczego (w skrócie: liczba posłów nie odzwierciedla liczby oddanych na daną partię głosów, jest to dziwny system, nie będę Was zanudzać szczegółami), mimo wyjątkowo mocnej pozycji Lib Dems w tych wyborach, wciąż jest to two horse race - walka między dwoma głównymi partiami.
Labour nie dotrzymał wyborczych obietnic - po 13 latach rządów nominalnie lewicowych UK jest bardziej podzielonym społeczeństwem, niż w czasach prawicowych Konserwatystów. Jak już pisałam, wg Unicef-u Wielka Brytania to gorsze miejsce dla dzieci, niż Polska, i ma to bezpośredni związek z powiększającą się przepaścią między bogatymi a biednymi. Dlatego nie głosowałabym na Konserwatystów - tradycyjnie partię Establishmentu. Gdy usłyszałam, jak ich minister edukacji w gabinecie cieni mówił o podniesieniu opłat za już i tak najdroższe w Europie przedszkola, straciłam jakiekolwiek złudzenia co do tej partii.
Profesor Danny Dorling z Uniwersytetu Sheffield, który zanalizował zjawisko pogłębiającej się nierówności w książce pt. Injustice: Why Inequality Persists (Niesprawiedliwość: dlaczego nierówność wciąż istnieje), podaje kilka liczb, które udowadniają, że ta przepaść jest, mówiąc bez cienia przesady, dramatyczna. Londyn był w 2009 roku miastem największych podziałów między zamożnymi a biednymi mieszkańcami w całym rozwiniętym świecie (tak, większych niż np. w USA) – ostatni raz takie podziały zaobserwowano w czasach, gdy w Wielkiej Brytanii handlowano legalnie niewolnikami. Majątek będący własnością 10% najbogatszych Londyńczyków jest wart 273 razy tyle, co zasoby najbiedniejszych 10% mieszkańców stolicy. Jeśli przełożymy to na indywidualną wartość bogatego mieszkańca, ma on aktywa rzędu 933 563 funtów, zaś biedny – zaledwie 3 420 funtów. Dlatego, choć doceniam wszystko, co Londyn ma do zaoferowania i lubię tam jeździć z wizytą, nie chciałabym tam mieszkać, i dziwię się tym polskim imigrantom, którzy widzą to miasto jako miejsce, gdzie można się osiedlić na stałe i wychowywać dzieci. To miasto faworyzuje bogatych i miażdży i wyciska ostatni pot z biednych, głównie imigrantów, w tym nielegalnych. Bogactwo tych 10% budowane jest na niedostatku i często niedoli milionów szaraczków. Można powiedzieć, wzruszając ramionami: tak zawsze było, ('twas ever thus), ale dla osoby, która widziała funkcjonowanie znacznie równiejszego, znacznie sprawiedliwszego społeczeństwa, takiego, jak duńskie, jest to trudne do przełknięcia.
W całej Wielkiej Brytanii różnice w pensjach najlepiej i najgorzej zarabiających są największe od 80 lat.
Co jeszcze rozczarowuje: wciąż niewielka ilość kobiet w tutejszej polityce. Liderzy wszystkich partii to mężczyźni, w odchodzącym parlamencie tylko 20% stanowią kobiety. W brytyjskiej polityce wciąż podnosi swój ohydny łeb mizoginizm. Czytając o sytuacji kobiet, natrafiłam na tę okładkę sprzed lat - i dziś nie do pomyślenia byłoby, by tak protekcjonalną okładkę zrobić o kandydacie - mężczyźnie:
Przed nami też wybory i myślę o nich z wielkim niepokojem. O wykorzystywaniu zmarłych w kampanii i chyba najbardziej o tym kto nim zostanie. Jeżeli będzie druga tura, w tym czasie wiekszość młodych ludzi wyjedzie na wakacje (ja też). Ale postanowiłam, że postaram się załatwić w urzędzie dzielnicy zaświadczenie pozwalające mi na głosowanie w dowolnym miejscu.
ReplyDeleteJa niestety nie pojadę specjalnie do Londynu, żeby zagłosować. Gdyby to było możliwe pocztą, to tak. Tu można głosować pocztowo, ale wczorajsze wybory dobitnie pokazały, że system wyborczy wymaga reformy. No i wygrali konserwatyści, a Liberalni Demokraci, ku ogromnemu zaskoczeniu wszystkich, nie tylko nie mają więcej posłów, a nawet mniej i stracili moje miasto:-( Mamy za to pierwszą posłankę w parlamencie kraju europejskiego z Partii Zielonych:-)
ReplyDelete