Niektórzy mieszkający w UK Polacy krytykują mentalność Anglików. Pewien Polak, który przeprowadził się z Anglii do Walii, napisał do mnie tak: "Prawda jest taka, że Walijczycy są generalnie zdecydowanie milsi i bardziej naturalni od Anglików. Widać to na każdym kroku - w sklepie, szkole, u lekarza, w biurach etc. Tutaj nie funkcjonuje angielskie, sztywne "od A do Z" i niemal z każdym można się dogadać i wszystko załatwić. Zdecydowanie bliżej im do Polaków, albo Hiszpanów niż do Anglików." Jak już pisałam, Polacy zarzucają Anglikom nieszczerość, i ich narodową skłonność do konformizmu i unikania konfrontacji biorą za dwulicowość. Polska otwartość postrzegana jest za to jako brak ogłady towarzyskiej, a nawet nieokrzesanie. Niestety muszę przyznać, że z mojego punktu siedzenia zarzut o brak manier jest czasem usprawiedliwiony i nie ma wiele wspólnego z polską szczerością i angielską hipokryzją, choć często ma związek z kiepską znajomością angielskiego, np. brakiem nawyku, by zawsze dodać na końcu prośby słowo please. Kilkadziesiąt lat brutalizowania obyczajów zrobiło swoje. Nie tylko my, ale Słowianie w ogóle, znani jesteśmy z ponuractwa i szorstkości.
Mentalnościowo (a także historycznie i religijnie, zresztą jedno z drugim się wiąże) bliżej Polakom np. do Irlandczyków, co widzę na forach emigranckich. Jest jednak wada, którą mają i Polacy, i Anglicy, a której (podobno) brakuje np. Amerykanom. W obu krajach, o dziwo, nie ma ona swej nazwy, z teutońską precyzją nazwali ją za to Niemcy: Schadenfreude i to tego określenia używają Anglicy analizujący narodowy charakter (w Polsce najlepiej opisuje to uczucie słowo "zawiść"). Niskie uczucie zadowolenia z nieszczęścia czy upadku innych wyziera z tutejszych brukowców i magazynów poświęconych celebrytom. Przebiega to wg utartego scenariusza: najpierw taka osoba wynoszona jest przez te media na piedestał, potem te same media czekają na to, aż jej się noga powinie, nierzadko podstawiając nogę, po czym następuje drobiazgowa i pełna satysfakcji analiza upadku z piedestału (they build you up only to tear you down). Chyba zgodzicie się, że my Polacy też często jesteśmy winni schadenfreude i nie umiemy, jak właśnie wspomniani Amerykanie, bez zawiści podziwiać tych, którzy odnieśli sukces, choćby skromny.
Piszę o tym z powodu dłuugaśnego wątku na forum Kuchnia portalu Gazety, pod wiele mówiącym tytułem: Pseudointelektualna głębia blogów kulinarnych. Lektura tego wypełnionego jadem i zazdrością wątka nie usposabia przychylnie do internautów. Założyciel/ka pije wyraźnie do najpopularniejszego chyba polskojęzycznego bloga, nie tylko w kategorii kulinarnych, którego reklama pojawiła się na billboardach. Do rozmowy ochoczo przyłączają się inni dyskutanci i dyskusja wkrótce schodzi z owej tytułowej głębi i stylu pisania, na to, że blogi są cyniczną formą zarabiania pieniędzy. Ja tego zupełnie nie rozumiem. Co złego w tym, że ktoś zarabia, robiąc coś, co lubi, i co sprawia radość innym? Dlaczego nawet w także skłonnej do schadenfreude Anglii blogerzy czy blogerki, oraz takie osoby jak Lauren Luke, skromna samotna matka i uzdolniona wizażystka-amatorka, która zrobiła karierę (wydała książkę i ma własne, dobrej jakości, kosmetyki kolorowe - na zdjęciu) dzięki świetnym lekcjom makijażu na YouTube, zakładają biznesy i zarabiają niezłe pieniądze bez oskarżeń o "sprzedawanie się" i "bycie towarem"? Nie mówiąc o sukcesie Julie Powell, no ale ona jest Amerykanką, a Ameryka czci sukces. Prowadzenie bloga jest czasochłonne i w związku z tym kosztuje, bo ten czas można teoretycznie poświęcić na pracę zarobkową - time is money. Zresztą nawet najbardziej poczytne blogerki/blogerzy, którzy zamieszczają reklamy, zarabiają na tym często zaledwie tyle, by pokryć koszty związane z jego prowadzeniem - na chleb muszą zarobić wykonując swój day job. Ci szczęśliwcy, którzy zarabiają na swojej pasji, są w tym, co robią, wyjątkowo dobrzy - dlatego jest ich tak niewielu. Dlaczego zamiast docenić czyjś wysiłek, czas i zaangażowanie, niektórzy czują "moralny obowiązek" psioczyć i wytykać, co im się nie podoba? Kiedy ostatni raz sprawdzałam, UE nie nakazywała obywatelom swoich krajów czytania czegoś, co im się nie podoba.
Piszę o tym z powodu dłuugaśnego wątku na forum Kuchnia portalu Gazety, pod wiele mówiącym tytułem: Pseudointelektualna głębia blogów kulinarnych. Lektura tego wypełnionego jadem i zazdrością wątka nie usposabia przychylnie do internautów. Założyciel/ka pije wyraźnie do najpopularniejszego chyba polskojęzycznego bloga, nie tylko w kategorii kulinarnych, którego reklama pojawiła się na billboardach. Do rozmowy ochoczo przyłączają się inni dyskutanci i dyskusja wkrótce schodzi z owej tytułowej głębi i stylu pisania, na to, że blogi są cyniczną formą zarabiania pieniędzy. Ja tego zupełnie nie rozumiem. Co złego w tym, że ktoś zarabia, robiąc coś, co lubi, i co sprawia radość innym? Dlaczego nawet w także skłonnej do schadenfreude Anglii blogerzy czy blogerki, oraz takie osoby jak Lauren Luke, skromna samotna matka i uzdolniona wizażystka-amatorka, która zrobiła karierę (wydała książkę i ma własne, dobrej jakości, kosmetyki kolorowe - na zdjęciu) dzięki świetnym lekcjom makijażu na YouTube, zakładają biznesy i zarabiają niezłe pieniądze bez oskarżeń o "sprzedawanie się" i "bycie towarem"? Nie mówiąc o sukcesie Julie Powell, no ale ona jest Amerykanką, a Ameryka czci sukces. Prowadzenie bloga jest czasochłonne i w związku z tym kosztuje, bo ten czas można teoretycznie poświęcić na pracę zarobkową - time is money. Zresztą nawet najbardziej poczytne blogerki/blogerzy, którzy zamieszczają reklamy, zarabiają na tym często zaledwie tyle, by pokryć koszty związane z jego prowadzeniem - na chleb muszą zarobić wykonując swój day job. Ci szczęśliwcy, którzy zarabiają na swojej pasji, są w tym, co robią, wyjątkowo dobrzy - dlatego jest ich tak niewielu. Dlaczego zamiast docenić czyjś wysiłek, czas i zaangażowanie, niektórzy czują "moralny obowiązek" psioczyć i wytykać, co im się nie podoba? Kiedy ostatni raz sprawdzałam, UE nie nakazywała obywatelom swoich krajów czytania czegoś, co im się nie podoba.
Ku sprawiedliwości, wiele osób w tym wątku było odmiennego zdania, niż ci emocjonujący się negatywnie i wytykający palcami popularne blogi. I to napawa optymizmem.
Przeczytałam ten wątek na forum i mnie przeraził. Od dawna nie wchodzę już na fora Gazety, bo ilość chamstwa i jadu, jaka się tam przelewa stanowczo przekracza moje możliwości uniesienia ich. Tego w nas nie rozumiem kompletnie. Po co tracić czas, żeby czytać coś, czego nie lubię i jeszcze o tym trąbić na forum? Niepojęte, niepojęte.
ReplyDeleteDobrze, że o tym napisałaś... Trafna diagnoza i obserwacje.
ReplyDeletePozdrawiam ciepło z drugiej już półkuli :)
Misia
This comment has been removed by the author.
ReplyDeleteCo do nieszczerosci Anglikow to nasuwa mi sie zaslyszane kiedys pytanie: wolisz udawana zyczliwosc w Anglii czy szczere chamstwo w Polsce?
ReplyDeleteNie chce wiedziec co nakreca tak moich rodakow do pozostawiania zawistnych,ograniczonych komentarzy, zniechecania i psucia kriw innym, nie zamierzam oddawac swojej energii i wdawac sie w spory(respect! Aniu).Jeszcze bardziej jest to zagadkowe, kiedy te ataki pojawiaja sie z ust dziewczyn nasto i dwudziestoletnich:
http://styledigger.blogspot.com/2010/03/that-lovely-weekend.html
Juz jakis czas nosilam sie z zamierem ujawnienia,gdyz czesto wpadam;tak wiec pozdrawiam Aniu.Uwielbiam podgladac
Twojego bloga :)Karolina
Dragonfly,
ReplyDeleteto dobrze, że nie tylko ja nie pojmuję.
Na ten wątek trafiłam przypadkowo, był wyrzucony na pierwszą stronę forum, z reguły unikam tego typu toksycznych dyskusji, dlatego coraz mniej bywam na Gazecie, i tylko na jednym, dwóch forach.
Misiu,
dziękuję za pozdrowienia z nowego kontynentu. Czekam niecierpliwie na relacje:-)
Patrycjo,
zgadzam się z każdym Twoim słowem. W sumie wahałam się, czy zamieszczać link do tego wątka, bo nie chciałam, żeby Ci się zrobiło przykro - ale mam nadzieję, że jesteś ponad:-)
Karolino,
dziękuję bardzo za odwiedziny i miłe słowa. Komentarze z linka, który podałaś (dziękuję!) - no comment...
Co do pytania - osobiście wolę nawet udawaną uprzejmość i fałszywe "Have a nice day" - po prostu łatwiej się tak żyje:-)
Aniu,
ReplyDeleteJeśli chodzi o mnie to tylko mikry fragment całości wątku, ale tak, jestem ponad i to bardzo:)
Ja po prostu jednego nie rozumiem: jak ktoś kto twierdzi, że nie lubi tego czy tamtego blogu, stylu pisania, doboru przepisów czy nawet uwaga! zbyt wysokiej jakości zdjęć, a może jednocześnie spędzać na nim tyle czasu, wracać i wracać? Hmm. Przecież nie ma przymusu czytania, jest kilkaset blogów kulinarnych, wybór naprawdę jest szeroki:) Natomiast zawiść i brak pomysłu na własne życie to oddzielna kwestia.
I ja również wolę zdawkowe "Have a nice day" (choć, uwierz wielokrotnie nie jest ono zdawkowe) niż spojrzenie spode łba pełne, ee..."niesympatii". Masz racje, łatwiej dużo łatwiej i przyjemniej się tak żyje:)
Uściski!
(P.S.Przepraszam za zamieszanie,musiałam ponownie zamieścić komentarz bo znalazłam karygodną literówkę:)
Off, to dobrze - no zresztą wiedziałam, że jesteś za mądra, żeby się takimi zawistnikami przejmować.
ReplyDeleteI tak, te niby zdawkowe uprzejmości nie muszą i nie są wcale nieszczere.
Sukces rodaka kołkiem w gardle. Tak bym to podsumowała.
ReplyDeleteCi obrzucający błotem na forum mają kompleksy oraz czas i energię by pluć jadem na tego komu się powiodło. Nie mają natomiast pasji i chyba udanego życia. O kulturze osobistej nie wspominając.
Dziękuję, że podjęłaś ten temat.
Aniu a z zupełnie innej, przyjemniejszej beczki:) Widziałaś ile pięknej ust czerwieni jest w dzisiejszym "Style"? Ależ spectrum! W samych tylko reklamach zachwyciły mnie Chanel, Dior i Sportmax, a jest tego więcej. Zrobiłam się wyczulona na ten kolor ust ostatnio, wszędzie mi się rzuca w oczy:)
ReplyDeleteUściski!
Weszłam na tego linka i po krótkiej lekturze...ciężko mi zebrać słowa. Nie rozumiem zawiści i nie pojmuję, że czyjś sukces, osiągnięcie może wywołać tyle negatywnych emocji. Tak łatwo niszczyć, ale nie tylko innych, ale i przy okazji siebie. I też wolę czyjś uśmiech, czy nawet odruchowe "Have a nice day" niż naburmuszoną minę.
ReplyDelete3 x Z
ReplyDeleteZawiść,
Zazdrość,
Złość.
Patrycjo,
ReplyDeletejestem już po lekturze STYLE i tak, zauważyłam te reklamy:-)
Zwłaszcza przyciąga uwagę Sportmax.
Ciekawe, dlaczego negatywnych emocji nie budzi najbardziej chyba intelektualny blog kulinarny w Polsce, czyli "Gotuj się" Piotra Adamczewskiego. Coś mi mówi, że płeć ma tutaj znaczenie i, że przeciwnicy "mądrzenia się" kulinarnych blogerek, mogą po prostu nie lubić "mądrzenia się" kobiet w ogóle.
ReplyDeleteTaka refleksja przy okazji dzisiejszego święta.
Myślę, że niestety Twoje przypuszczenia są słuszne, na co wskazują komentarze o "garkotłukach". Jakoś nikt nie używa tego określenia wobec gotujących blogerów płci męskiej...
ReplyDelete