12/02/2010

RIP Alexander (Lee) McQueen

Alexander McQueen, znany w tutejszych kręgach modowych jako Lee, nigdy nie należał do moich ulubionych projektantów brytyjskich. Zawsze wolałam podkreślające kobiece kształty i łatwe w noszeniu (wearable) projekty Vivienne Westwood, biłam też pokłony geniuszowi niepodważalnie największego brytyjskiego projektanta ostatniej dekady - Johna Galliano. McQueen był jednak najodważniejszym, najbardziej buntowniczym z dizajnerów brytyjskich - a zważywszy na to, że to właśnie moda brytyjska jest najbardziej zindywidualizowana, ekscentryczna i nowatorska, był prawdopodobnie największym rewolucjonistą świata mody ostatnich lat. Miał ogromny, największy może wpływ na ostatnie pokolenia studentów mody. Jego kariera była nieprawdopodobna - gdyby napisano scenariusz na podstawie jego życia, wielu powiedziałoby, że takie historie zdarzają się tylko w filmach. Urodzony w bardzo robotniczym w owym czasie East End (wschodnia część Londynu, znacznie biedniejsza niż Londyn zachodni,  dziś bardzo trendy), McQueen zaczął swoją karierę jako 16-latek, w jednym ze słynnych warsztatów krawieckich na Savile Row (przy tej ulicy skupili się krawcy specjalizujący się w najwyższej klasy krawiectwie męskim - tu najbogatsi mężczyźni z całego świata kupują garnitury szyte na miarę, Savile Row to synonim wyrafinowanej, szlachetnej elegancji), gdzie bardzo szybko nauczył się technicznej strony projektowania. Co niezwykłe, udało mu się przełożyć te umiejętności na modę dla kobiet, i to modę wcale nie tradycyjną, lecz awangardową. Mieszanka estetyki rodem z klubów S&M, śmierci (czaszki to jeden ze znaków rozpoznawczych McQueena), symboli religijnych i nieortodoksyjnych form (buty, o których pisałam tu) była wybuchowa i, w oczach ludzi, którzy nie rozumieją i nie lubią mody, odpychająca, jednak to tacy projektanci nadają modzie witalność.
Dziś miał się odbyć pogrzeb jego matki. Szalenie smutne jest to, że depresja po jej śmierci skłoniła go do targnięcia się na własne życie i że nikt nie był w stanie temu zapobiec...
Na zdjęciu suknia z kolekcji z 1997 roku.

6 comments:

  1. Strasznie mnie ta śmierć zadziwiła...Czemu ludzie którzy mają - teoretycznie - wszelkie powody, by być bardzo szczęśliwymi, tacy nie są?

    ReplyDelete
  2. Ja uwazam go za geniusza i wciaz (pewnie nigdy)nie moge pojac dlaczego to zrobil...

    ReplyDelete
  3. Patrycjo,

    you are welcome.

    Dragonfly,

    czytając jego twits na Twitter po śmierci jego matki miałam uczucie, że jest mu bardzo źle. Był bardzo silnie związany z matką, wcześniej stracił też ciocię, z którą też był blisko. Dwa lata temu rozstał się z długoletnim partnerem, zatracił się w romansie z gwiazdorem porno...
    To wszystko doprowadziło do b. głębokiej depresji, a presja związana z tworzeniem nowych kolekcji też jest ogromna. To wszystko okazało się nie do udźwignięcia...:-(

    Arku,

    to jest ogromna strata, trudno sobie wyobrazić, jak koncern Gucci znajdzie następcę, by kontynuował dzieło McQueena... Jak zastąoić geniusza?

    ReplyDelete
  4. Tak, nie ma ja juz T.Forda a teraz to...moze Stella Mc? Heidi S? a moze ktos zupelnie nowy...
    A tak w ogole, kiedys spotkalem Lee na imprezie, byl bardzo cichy, wrecz ukrywajacy sie za calym enturage, ktore mu towarzyszylo...

    ReplyDelete
  5. Arku,

    jeśli spotkałeś Lee osobiście, na pewno poruszyło Cię jego odejście bardziej, niż tych z nas, którzy tylko podziwiali jego dzieła...
    Kiedyś czytałam jego rozmowę z Hestonem Blumenthalem (w Sunday Times), pamiętam, jak opowiadał o weekendach spędzonych w, of all places, Hastings, z dala od zgiełku (far from the madding crowd), na gotowaniu i spacerach... Myślę, że był, jak mówisz, cichy, introwertyczny.

    ReplyDelete

Kłaniam się!

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails