17/06/2010

Urzędnicze absurdy

Dziś się nieco zdenerwowałam w związku z tym, że mieszkam w UK, a pracuję dla polskiej spółki. Mimo, że Unia to niby "swobodny przepływ ludzi i pracowników", w praktyce polska biurokracja, będąc kilka dekad do tyłu, tej swobody nie zapewnia.  W UK właściwie wszystko można załatwić przez internet, telefonicznie, ostatecznie listownie. Bardzo niewiele okazji wymaga osobistego stawienia się do urzędu. Defaultowe podejście państwa brytyjskiego to zaufanie, że obywatel chce postąpić w zgodzie z prawem. Defaultowe podejście polskiego urzędu: obywatel chce oszukać, nie można mu ufać, należy traktować jak dziecko. Dlaczego np. brytyjski akt małżeństwa z obywatelem brytyjskim trzeba umiejscowić w polskim urzędzie i taki z polskiej pipidówy od urzędniczki, która na oczy mnie nie widziała, bo nie wychodziłam za mąż w Pl, trzeba przynieść, osobiście rzecz jasna, do polskiego konsulatu w Londynie? Polskie placówki zatrudniają chyba ludzi, którzy znają angielski (choć jak się zastanowić, to wcale nie takie pewne bo jak wiadomo, jeszcze niedawno sekretarki w polskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych nie znały żadnych języków, nawet angielskiego) i potrafią ocenić, czy to akt małżeński brytyjski przed nimi, czy pokwitowanie od hydraulika? Ale nie, brytyjski akt (na którym, BTW, nie ma oświadczenia o nazwisku po ślubie, co też się polskim urzędnikom nie mieści w głowie, bo jak to tak, nigdzie nie deklarujesz, jak się będziesz nazywać?) jest nic niewarty, ważny jest polski.
Nie mówiąc już o papierach, których w Pl wymaga zawarcie małżeństwa w ogóle, a tym bardziej z obcokrajowcem - generalnie trzeba udowodnić, że nie zamierza się popełnić poligamii. W brytyjskim urzędzie - sama radość, gratulacje, uśmiechy, 10 minut maksymalnie wypełniania formularzy, okazanie paszportu i tzw. proof of address (dwie koperty z naszym adresem), i już, w wyznaczonym terminie można się pobrać. Apropos adresu - nie ma oczywista meldunku, piszę "oczywista", bo meldunek to pozostałość po komunie, wprowadzony po to, by mieć kontrolę nad obywatelami, i w związku z komunalizacją nieruchomości. W państwach obywatelskich, gdzie większość nieruchomości jest prywatną własnością i gdzie ludzie mogli zawsze swobodnie wybierać miejsce zamieszkania, meldunku nie ma. W Polsce nadal, mimo zniesienia opresyjnego ustroju, obowiązuje, bo państwo lubi wiedzieć, gdzie i kto mieszka. Jakoż i dowody osobiste - w UK właśnie nowy rząd ogłosił, że nie będzie ID's, ku wielkiej radości większości Brytyjczyków i organizacji broniących praw obywatelskich (civil liberties).
I tak wspomniane wyżej organizacje pomstują, że Wielka Brytania jest najbardziej monitorowanym krajem na świecie - jest tu najwięcej kamer CCTV na głowę. Mój idol Jeremy Clarkson grzmi, że żyjemy w nanny state (niańczącym państwie), które chce decydować o tym, co obywatele jedzą i jak spędzają czas. Wszyscy, oprócz inspektorów BHP, narzekają na to, że przepisy health and safety (BHP, choć nie chodzi tylko o miejsca pracy, ale wszystkie miejsca użyteczności publicznej) są tak surowe, że czasem graniczą z absurdem. Ale powiem szczerze, że wolę spoty w TV przypominające o tym, by jeść 5 porcji warzyw i owoców dziennie, oraz to, że wszyscy ludzie pracujący z dziećmi są sprawdzani na okoliczność wyroków sądowych (tzw. CRB check - Criminal Records Bureau) niż stanie w kolejce do pani Zosi pijącej kawkę -zalewajkę i przekładającej papierki z jednego stosika na drugi.

Uff, ulżyłam sobie *mrugam*, już mi lepiej.
I nieco off topic (choć ten po prawej jednak trochę on topic) - zabawne ilustracje Alexa Noriegi.

20 comments:

  1. Nie ma chyba nic gorszego niz taka bezsensowna, nichym logicznym niewytlumaczalna biurokracja; i choc w CH jest chyba troche lepiej niz w PL na przyklad, to i tak czasami noz sie owieta w kieszeni :/

    PS. Chcialam kiedys napisac o tej kampanii '5 warzyw i owocow dziennie', ale chyba sobie daruje jednak ;)

    ReplyDelete
  2. Podobają mi się te książki.

    A biurokracja czasami poraża (i tak jesteśmy niczym w porównaniu z Francją;). Myślę, że na styku tam/tu i załatwiania spraw niezwykłych (zagraniczny akt małżeństwa) z punktu widzenia pani w okienku jest bardziej bolesne niż zazwyczaj.

    PS Ale muszę przyznać, że pokazywanie kopert z adresem mnie zawsze rozwalało (jak gdzieś o tym czytałam:)). Jako idea/pomysł.

    ReplyDelete
  3. Aniu, napisalas to wszystko, o czym ja mowie moim przyjaciolom i rodzinie, pytajacym czy kiedys wroce do Polski. Pamietam moja pierwsza kontrole VAT w firmie, w ktorej pracuje i moj szok, w jakis posob urzednicy HMRC rozmawiali z nami i jak inspekcja przebiegla. Polska jest mase lat lat za UK, nie tyle z biurokracja i przepisami, choc tez, ale bardziej z mentalnoscia urzednikow, policjantow itp. :(

    I choc chcialabym panstwa, gdzie sama decyduje, czy zapiac pasy bezpieczenstwa, albo posiadac bron w domu, to wole nadopiekuncze UK, niz bezduszna biurokracje i Panie Zosie, czy Krysie bezmysle napier... pieczatkami. (zauwazylas, ze Polska to kraj pieczatek?)

    ReplyDelete
  4. Ja już nie mam siły do polskiej biurokracji. Rozpełzo się toto na każdą dziedzinę życia. Obecnie załatwiamy z mężem papiery na budowę domu, to dopiero jest jazda! Szlag mnie trafia, bo tym paniom Zosiom i Krysiom tak trzeba w tyłki, za przeproszeniem, wchodzić, ze głowa boli. Jeśli nie - papierki lądują na koniec kolejki i można sobie czekać na załatwienie sprawy tygodniami....

    ReplyDelete
  5. Jak idę do urzędu skarbowego czegoś się dowiedzieć to jestem traktowana z podejrzliwością jako potencjalny złodziej, jak idę do urzędu, to traktują mnie jako osobę, która przyszła przeszkadzać urzędnikom. Jednocześnie odpowiedzialność urzędników za swoje błędne decyzje jest zerowa. Też mi ulżyło, ale po każdej wizycie urzędowej jestem kłębkiem nerwów.

    ReplyDelete
  6. Beo,

    ponoć w Szwajcarii jest mnóstwo przepisów dotyczących porządku publicznego itp? A o kampanii chciałaś napisać zapewne pozytywnie?

    Delie,

    o tak, o francuskiej biurokracji naczytałam się w książkach brytyjskich ekspatów. W UK jednak jest jest dużo prościej cokolwiek załatwić, natomiast we Francji wielu sprytnych ludzi prowadzi lukratywne biznesy polegające na prowadzeniu za rękę zbaraniałych w obliczu francuskiej machiny biurokratycznej Brytoli:-) Ale z drugiej strony Wyspiarze im podbili ceny nieruchomości...
    Te koperty to muszą być od poważnych instytucji (elektrownia, gazownia), żeby nie było, że można sobie przynieść odręcznie zaadresowaną przez ciocię Józię kopertę;-)

    Karolino,

    nic odkrywczego nie powiem, jeśli powtórzę, że ludzie upajają się tą odrobiną władzy, którą mają. A że nie ma systemu szkoleń i wpajania właściwych zachowań, kontroli (o czym wspomina Lo) i systemu kija i marchewki (za nieuprzejmość i lenistwo kara, za uprzejmość i efektywność nagroda), to p. Zosi władza uderza do głowy. Urzędnicy, finansowani z naszych podatków, to inaczej SLUŻBA cywilna - oni są po to, żeby służyć klientom, niestety bez nowoczesnych metod szkolenia i zarządzania naburmuszone paniusie i nieuprzejmi policjanci itd długo jeszcze się nie zmienią.

    ReplyDelete
  7. Tak, jest troche tego typ przepisow, np. 'zakaz' kapieli lub korzystania z pewnych dobrodziejstw cywilizacji po 22h ;)

    I tak, o kampanii chcialam napisac pozytywnie :)

    ReplyDelete
  8. Dzięki za odpowiedź:-)
    Ja mimo wszystko jestem zwolenniczką takich zakazów - bo generalnie lubię ład i porządek:-) i np. podoba mi się to, że w wielu krajach zachodnich są zakazy np trzymania dużych psów w blokach itp. Tymczasem w Pl ludzie postępują nazbyt często wg zasady "wolnoć Tomku w swoim domku", bez zwracania uwagi na komfort innych - i trzymają np. wielkie psy w małych mieszkaniu na 10. piętrze...

    ReplyDelete
  9. Kasiu,

    życzę powodzenia. W takich przypadkach pomaga czasem branie takiej pani komplementem typu: na pewno pani się świetnie orientuje, jak mogłabym to i to zrobić, co pani radzi?
    I może Cię pocieszy to, że w UK tzw. planning laws są b. restrykcyjne (z tego co wiem, to dużo bardziej niż w Pl), i też trzeba czasem wojować z urzędnikami - nasza dobra znajoma się zajmuje pozwoleniami budowlanymi - ale jest to wojowanie w rękawiczkach, pełne uprzejmości:-)

    ReplyDelete
  10. Ja rowniez jestem zwolenniczka tego typu 'zakazow' wlasnie; to dzieki temu nadal dosyc przyjemnie sie tutaj mieszka, choc i to niestety sie zmienia (przykre to, ale coraz wiecej tu jest mieszkancow pewnych nacji, ktorzy niestety niczego i nikogo nie szanuja :/ ).
    W niektorych blokach czy kamienicach jest wlasnie np. zakaz trzymania psow (czasami rowniez kotow) i choc nie zawsze jest to niestety wygodne, to jestem to akurat w stanie zrozumiec.
    I tak jak piszesz - wole to, niz calkowity brak przestrzegania jakichkolwiek zasad.

    ReplyDelete
  11. Wiem, co masz na myśli:-) Dlatego mieszkamy tu, w bastionie tubylczej klasy średniej, gdzie jest b. niewielu ludzi, którzy przybyli z miejsc, gdzie panuje często kompletny chaos a prawa, jeśli w ogóle są, nie wyewoluowały poza XIII wiek...

    ReplyDelete
  12. Pani Zosia pijąca kawę-zalewajkę... haha!! super! :D

    ReplyDelete
  13. Lo,

    potwierdzasz, że nie jestem paranoiczką, i nie tylko ja jestem traktowana podejrzliwie, jak potencjalny przestępca. Nie wiem, kiedy pozbędziemy się jako naród tej postawy, że reguły są po to, żeby je łamać - wiem, że bierze się ona z tego, iż przez kilkaset lat nas tłamszono i narzucano nam obce prawa, ale na litość boską, ile jeszcze czasu musi upłynąć, byśmy uświadomili sobie, że wolność to nie to samo, co anarchia.

    ReplyDelete
  14. U mnie sprawdza się mąż jako contact person z panią w okienku. Załatwi wszystko. Ludzie, a zwłaszcza kobiety, jakoś dobrze na niego reagują;)

    ReplyDelete
  15. Nie wiem czy znacie, znalezione w internecie. Swojego czasu (nie mogłem znaleźć w wersji pdf) zrywałem na tym piśmie boki:

    Szanowna Pani Anna Prokop
    Commercial Union
    Otwarty Fundusz Emerytalny
    BPH CU WBK

    Szanowna Pani,
    Otrzymałem Pani pismo w sprawie niemożności zidentyfikowania moich danych przez.ZUS;
    Zapewne w tej samej sytuacji znajduje się,wiele tysięcy, jeżeli nie milionów innych osób.
    Zatem informuję:
    l. W Polsce pracuję od jesieni 1992 roku, składki na zus są odprowadzane regularnie przez
    cały ten okres.
    2. Wszystkie dane na umowie przystąpienia do OFE są zgodne ze stanem faktycznym.
    3. NIP-y, PESEL-e są zgodne
    A jednak ZUS nie może mnie zidentyfikować ...
    Chciałbym Pani coś zasugerować. Gdy uciekałem z Polski w 1983 roku (w stanie wojennym) na
    pokładzie rejsowego samolotu PLL LOT spróbowałem czaru rodzimej ekskluzywnej kuchni -
    zamówiłem sałatkę z krewetek. Krewetki w niej nie znalazłem, pewnie zjadł ją
    kapitan. Albo reszta licznej załogi. A gdy zszedłem z pokładu w/w bombowca znalazłem się
    w zupełnie innej rzeczywistości, jak się zapewne Pani domyśla nieco lepszej jakościowo.
    Do Polski wróciłem ponownie w 1992 roku i wtedy po raz pierwszy w życiu zetknąłem się z
    ZUS-em. To było przeżycie traumatyczne, coś z tej traumatyki pozostało we mnie nadal i
    tak trwa po dziś dzień. Dawno już zrezygnowałem z marzeń o jakiejkolwiek polskiej
    emeryturze to przecież idiotyzm liczyć na głodowe kilkaset złotych po kilkudziesięciu
    latach pracy.

    ReplyDelete
  16. Najchętniej zmusiłbym mego pracodawcę (duży międzynarodowy koncern) do niepłacenia
    składek na ten cały rus, ale tego się nie da zrobić, niestety. Ubezpieczenie zdrowotne
    też mnie nie interesuje - przez ostatnie 10 lat nie chorowałem (nie licząc wizyt w
    ZUS-ie) a gdy idę do lekarza czy dentysty i tak płacę bo nie mam czasu na kolejki. Rodzi
    się we mnie pytanie - po co? Ten ZUS, składki, papiery, dokumenty - przecież i tak nie
    potrafią zidentyfikować mojej osoby po 8 latach odprowadzania składek.
    Miesiąc temu byłem w ZUS-ie w Słupsku w sprawach służbowych. Najpierw czekałem 45 minut w
    kolejce tak samo zirytowanych jak ja ludzi, następnie zostałem łaskawie przyjęty. W
    środku siedziała grubawa, bezzębna jejmość w czapce z lisa. Przed sobą miała dwa
    komputery i niedopitą herbatę. Oniemiałem, bo jak ona mogła wytrzymać w czapce z lisa w
    gorącym pomieszczeniu, w którym ja najchętniej chodziłbym w T-shirt' cie. Od razu
    pomyślałem, że może to jest służbowe nakrycie głowy pracowników ZUS-u. Niech sobie Pani
    wyobrazi prezesa Alota w czapce z lisa przemawiającego z trybuny sejmowej. Sprawy i tak
    nie załatwiłem, w końcu musiała to zrobić nasza księgowa bo ma więcej
    cierpliwości i nie mieszkała na Zachodzie, a więc potrafi.
    Szanowna Pani, Dajmy sobie spokój. Nie chcę żadnej emerytury w Polsce. Poradzę sobie sam.
    Tylko niech mi
    ZUS nie przeszkadza i bezzębna ze Słupska również. Moje pieniądze mogliby przekazać na
    jakiś dom dziecka, najlepiej rodzinny a nie państwowy. W państwowym i tak się zmarnują,
    bo trzeba je odprowadzić na ZUS.
    Teraz coś Pani napiszę o komputerach. W ZUS-ie mają komputery, sam widziałem! Więc
    dlaczego czegoś tam nie mogą znaleźć? Niedawno jechałem samochodem z Chicago do Montany.
    To dość daleko, mniej więcej pół
    Europy, a więc jechałem dwa dni. Pod koniec pierwszego dnia zatrzymał mnie highway
    patrol. Podszedł policjant i powiedział: Hallo Ralf, you are alone such a far and away? W
    kabinie jego auta był komputer, na którym widniało moje zdjęcie wraz z kompletem danych
    osobowych, datą ostatniego przeglądu mojego samochodu, ubezpieczeniem, itp. Czyżby w
    ZUS-ie w Słupsku mieli inne komputery niż w Highway Police stanu Montana? Zapewniam Panią
    że takie same. Różnica polega na tym, że Highway Police z nich korzysta, a w ZUS-ie w
    Słupsku siedzi bezzębna w czapce z lisa. Współczuję Pani serdecznie. Musi Pani zapewne
    korespondować (a może i bywać) w ZUS-ie częściej niż ja. Należy się Pani dodatek za pracę
    w szczególnie ciężkich warunkach. Jeżeli Pani takiego dodatku nie dostaje, to ja mogę
    wystąpić do Pani szefa o przyznanie takowego. Miło mi nadal pozostawać w gronie członków
    OFE BPH CU WBK, członkostwo swoje od tej pory traktuję jako honorowe.
    Z poważaniem.
    Rafał
    P.S.
    Mój list może Pani przekazać do·ZUS-u. Pozdrawiam wszystkie bezzębne w czapkach z
    lisa!

    ReplyDelete
  17. "Bezzębna jegomość w czapce z lisa" była nieznaną mi do tej pory perełką, dziękuję! Zrywam boki:-)

    ReplyDelete
  18. Kiedyś pracowałam w jednym z naszych polskich urzędów... nie wspominam tego okresu dobrze, choć dostrzegam, że urzędy starają się zmienić. Na lepsze podobno, choć chyba ciągle tych zmian nie widać.
    Zresztą, jeśli połowa ludzi z mojego ówczesnego działu wyglądała na niezbyt szczęśliwa w swoim życiu, to chcąc nie chcąc - ma to przełożenie na kontakt z tak zwanym petentem.

    Na szczęście pobyt w DE trochę mnie pocieszył w temacie urzędów, tam - mam wrażenie - biurokracja czasem jest jeszcze większa, a ich urzędnicy czasem równie niekompetentni jak nasi. Marne to pocieszenie, ale jednak ;)

    ReplyDelete
  19. Pomyślałem, że może Ci się spodobać:
    http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,102560,7601992,Wojna_o_gacie.html
    tutaj występ:
    http://www.youtube.com/watch?v=cDgDTEy6yfc

    Często Twoje wpisy kojarzą mi się z tekstami Bosackiej. Niedzielne pozdrowienia!
    micho

    ReplyDelete
  20. I w Irlandii jest o wiele latwiej, metoda z pokazywaniem kopert czy np. jakiegokolwiek rachunu (proof of address) jest i mi dobrze znana. Do dzis pamietam moj szok po pierwszej wizycie w urzedzie. Urzednik wyszedl na korytarz, przeprosil wszystkich, ze musza tak dlugo czekac (byla spora kolejka), drugi urzednik zauwazywszy, ze nie wszyscy maja na czym siedziec, wyniosl dodatkowe krzesla. Samo zalatwienie sprawy szybkie, uprzejme, grzeczne. Coz, chyba nic wiecej nie trzeba dodawac;-)

    ReplyDelete

Kłaniam się!

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails