24/03/2010

7 brytyjskich osobliwości i niedorzeczności

Miłosz napisał, że po trzech latach mieszkania zagranicą, przybywszy z wizytą do ojczyzny, nie ma się już poczucia "bycia u siebie" (nie jest to dokładny cytat, nie mam go przed sobą, ale taka była wymowa tego fragmentu). Zaczyna nam doskwierać brak pewnych drobiazgów, które były elementem codzienności w innym kraju. To zresztą być może kwestia charakteru i osobowości - są pewnie tacy, którzy po wielu latach emigracji mogą szybko z powrotem zapuścić wyrwane wcześniej korzenie - czasem pewnie dlatego, że żyli w getcie językowym i kulturowym. Gdy czytam, jak koleżanka po wielu latach w USA planuje "stare lata" spędzić w Polsce, kusi mnie, by ją od tego odwodzić, by roztoczyć wizje starości zdanej na polską służbę zdrowia i system opieki społecznej itp, ale oczywiście powstrzymuję się - zresztą, za 20 czy 30 lat będzie na pewno lepiej. Jednak oprócz względów praktycznych, przeraża mnie wizja emigracji odwrotnej, w wieku, gdy nie można już polegać na energii, zdrowiu i innych atrybutach młodości. Ja z pewnością nie chciałabym powrócić do Polski na stałe - ani teraz, ani na starość. Bywam w kraju rzadko, dzięki czemu zyskałam dystans i świeże spojrzenie na polską rzeczywistość. Za to coraz więcej osobliwości tutejszych przyjmuję już stoicko. Czytam na blogu świeżej emigrantki jej spostrzeżenia nt. tutejszej rzeczywistości i myślę sobie: o, tak, zapomniałam, że to czy tamto może wydawać się dziwne, dla mnie to już normalne. Wiele rzeczy przestało mi się wydawać dziwnymi, gdy poznałam ich historię - np. jasne jest dla mnie, że zwyczaj picia herbaty z mlekiem nie ma wiele wspólnego z próbami ochłodzenia herbaty, jak podejrzewają niektórzy emigranci, lecz z faktem, iż herbata była niegdyś bardzo droga, i biedni dodawali odrobinę herbaty do znacznie tańszego, często własnego mleka, zaś bogaci - odwrotnie. Przekopawszy się przez niezliczoną ilość tomów nt. historii i najrozmaitszych aspektów kultury angielskiej znacznie lepiej rozumiem charakter Anglików i owe słynne angielskie dziwactwa oraz objawy Wyspiarskiego Syndromu. Jest jednak parę rzeczy, które, choć na poziomie racjonalnym rozumiem i wiem, skąd się wzięły, to jednak wciąż mnie irytują i na które się zżymam. To walka z wiatrakami, czego nie omieszkuje mi wytknąć osobisty Wyspiarz, ale przynajmniej tu się mogę wywnętrzyć.
1. Obrzydliwe wykładziny, osobne krany, bylejakie okna - czyli niski standard angielskich wnętrz w wielu nieruchomościach. Drewniane podłogi, ładna ceramika łazienkowa, nowoczesne okna - to wszystko kosztuje ogromne sumy, zwłaszcza, że często jest instalowane w bardzo starych domach, co wymaga najpierw pozbycia się np. wanny w kolorze awokado, i innego okropieństwa, a nawet kompletnej wymiany przewodów etc, przez "fachowców", którzy zachowują się niczym primadonny i za ciężkie pieniądze wcale się nie wysilają. Dopiero naprawdę CIĘŻKIE pieniądze kupią ci przyzwoity standard wykończenia. A poza tym - po co mieć dobrą izolację i włączać ogrzewanie, jak można założyć następny sweter? Jak mówiła znajoma Finka, mieszkająca tutaj: "my Finowie budujemy domy tak, żeby nam w nich było ciepło - dlatego wciąż upieram się, że w moim własnym domu ma mi być CIEPŁO!"
2. Kiepskiej jakości kawa, najczęściej rozpuszczalna, i herbata, i uwielbienie dla bardzo słodkiej "czekolady" (w cudzysłowie, bo ilość kakao jest znikoma). What's that all about?! W kraju, gdzie naprawdę nie brakuje świetnej jakości wszystkich trzech produktów, i gdzie bardzo znaczący procent ludzi stać na wysokiej jakości ekspresy, kupowanie czekolady w Waitrose (górnopółkowy supermarket), a nie w Tesco, etc. Old habits die hard. To wszystko się zmienia, dość gwałtownie w ostatnich latach, na lepsze, ale o wciąż pokutującym oporze i oskarżeniach o snobizm już pisałam.

3. Zwracanie się do kompletnych nieznajomych per "mate" (grrr, to jest najgorsze, winię straszliwie niskich lotów seriale australijskie), "love" czy "darling". Toleruję u dobrotliwych staruszek, ale nie u szefa (mój ostatni mówił do wszystkich "mate").
4. Upijanie się na umór. Wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem.
5. Nieumiejętność ubrania się wedle pogody - gorliwie praktykowane przez angielskiego męża. Rozumiem filozofię pt. "zimny chów" (może kiedyś napiszę o tym, bo to ciekawa historia), ale mimo wszystko...
6. O ile Anglicy, jako Wyspiarze, mają wiele wspólnego z Japończykami, może więcej, niż np. z Francuzami, to niestety nie mają japońskiego podejścia do ryb i owoców morza.
7. Przedkładanie zwierząt nad dzieci - rzadkie u młodszych, wciąż jeszcze widoczne u starszego pokolenia. Wychowywanie pokoleń ludzi na bezwzględnych i twardych władców i władczynie świata zaowocowało słynną stiff upper lip (rezerwą) i sprawiło, że starsi ludzie, w tym moi teściowie, potrafią okazywać czułość tylko zwierzakom.

16 comments:

  1. Bardzo ciekawie piszesz, i widze ze twoja lista brytyjskich osobliwosci jest podobna do mojej ;o)
    Z drugiej strony moglabym - i ty pewnie tez - spisac taka liste "polskich niedorzecznosci". Jestem tu juz 10+ lat, nie zyje w getcie, ale chyba juz zawsze sie bede czula taka troche ani stad, ani stamtad, bo na oba kraje patrze z dystansem... Czy to tylko ja tak mam?
    Wszystkim zainteresowanym polecam dowcipny mini-przewodnik Xenophobe's guide to the Poles :o))

    ReplyDelete
  2. Gdy pierwszy raz usłyszałem czy zobaczyłem osobne krany na Wyspach byłem w szoku. Do tej pory z niego nie wyszedłem.

    Co do zwierząt i przedkładania na nie pokładów miłości- widziałem w tv brytyjskie wariactwa na ten temat (me or my dog). Poniekąd tłumaczyć to można chęcią przywiązania do kogoś (czegoś/szczekusia?) w zaawansowanym wieku. Widziałem dokument o elektroniczych fokach-pluszakach produkowanych w Japonii na potrzeby domów starców na zachodzie Europy. Istne szaleństwo i przygnębiający obraz samotności, która znalazła ujście w mrugającej oczami pluszowej poduszce.

    Upijanie się na umór- tak, znamy te przypadki z pierwszych stron gazet (zwłaszcza dodatek regionalny z Krakowa).
    ps. dorzucam jeszcze dziwaczne style ubioru praktykowane poza Wyspami. Na Krakowskim Przedmieściu brytyjski chłopak w kusych lateksowych czerwonych spodenkach? Tylko w Warszawie...

    Niska jakość spożywanej kawy i herbaty- tu większych różnic w porównaniu z Polakami nie widzę:/

    pozdrawiam ciepło,
    przyjemności dużo!

    ReplyDelete
  3. Upijanie się na umór Brytyjczyków - to było moje największe zaskoczenie, kiedy przybyłam na Wyspy. Może wiąże się to jakoś ze stiff upper lip, o której pisałaś? Jedyny sposób na przełamanie rezerwy to utrata świadomości?
    Do tego - prawdziwe społeczeństwo klasowe, ludzie z różnych sfer mówią zupełnie innymi językami - to też było zaskakujące.
    Wydaje mi się, że mamy, jako imigranci przewagę nad miejscowymi polegającą na tym, że obserwujemy ich z dystansu, możemy do czegoś przyrównać i może jednak rozumiemy ich lepiej, niż oni siebie?

    ReplyDelete
  4. :)
    najbardziej poraziło mnie to o czekoladzie i herbacie! Przecież herbata tam to coś więcej niż napój! Podobno... I oni kupują jakieś byle co w tesco? Rozumiałabym mniej zamożnych... ale jeśli ich stać?!!??

    Nie rozumiem...

    ReplyDelete
  5. Bardzo ciekawy wpis! A mój mąż w czasach młodości pojechał na obóz harcerski do Anglii, tam na kolację polskim skautom serwowano - krakersy. :) Do dziś wspomina, że nigdy nie był taki godny, jak na tym obozie właśnie. Osobne krany są poza możliwością mojego pojmowania. ;)

    ReplyDelete
  6. Maczku,

    witaj i dziękuję za odwiedziny oraz miłe słowa.
    Wiesz, myślę, że dużo osób jest w takim "okraku" - mniej samej najbardziej doskwiera uczucie "uwięzienia" między dwoma językami. Bo chciałabym pisać zawodowo po angielsku, ale żaden ze mnie Conrad czy Nabokov:-) A pisanie po polsku, co teraz robię, ogranicza mnie do polskiego rynku.
    Xenophobe's Guide to The Poles mam i również polecam, Xenophobe's Guide to The English oddałam znajomym, ale również warto przeczytać, wiem, że wydano je też po polsku, właśnie patrzę na polskie wydania na mojej półce:-)

    Michu,

    brytyjska obsesja na punkcie kotków i piesków ma swoje dobre strony: dbałość o los zwierząt jest na o wiele wyższym poziomie, niż w większości krajów świata. Nie ma tu psów bezdomnych, wałęsających się, nie ma psów w kagańcach, nikt nie trzyma psów na łańcuchu czy w budzie - pies czy kot to członek rodziny i mieszka w domu. Wiele mówiący jest fakt, że nie mówi się tu o włascicielach per twój pan czy pani, lecz "twoja mama, tata" (sic!) - zwierzęta są bowiem zdane na nas w równym stopniu co dzieci. Moja koleżanka działająca w polskiej Vivie! (fundacja na rzecz zwierząt) mówi, że przed naszymi rodakami jeszcze długa droga do tego poziomu, no zresztą sama widzę u rodziców na wsi bezpańskie psy, i wiem, że ludzie trzymają duże psy w blokach, co tutaj jest niedozwolone i uważane za niehumanitarne. Z drugiej strony, ta miłość bywa ekstremalna, np. fundacje na rzecz zwierząt dostają więcej datków, niż te pomagające dzieciom - i to już niestety przesada, i to potępiam.

    ReplyDelete
  7. Katasz,

    tak, oczywiście, to picie "do zapomnienia" jest związane z zahamowaniem emocjonalnym. A także z purytańską tradycją, potępiającą wszelkie przyjemności. A ponieważ jeśli grzeszyć, to nie z umiarem, Anglicy objadają się i piją za dużo.
    System klasowy to mój konik i również był największym szokiem (obok tych nieszczęsnych kranów;-)), gdy pierwszy raz przyjechałam do UK - napiszę wkrótce więcej;-)

    ReplyDelete
  8. Świetnie się Ciebie czyta.
    Osobne krany - poparzyłam się kilka razy, jak nad tym zapanować?
    I wykładziny, bleee:(

    ReplyDelete
  9. Delie,

    wielkie dzięki!
    Wiesz, te osobne krany mają służyć oszczędzaniu wody i Anglicy zatykają zlew i wlewają gorącą i zimną wodę, i tak myją ręce czy twarz, a nie pod bieżącą wodą. Ale w większości bogatych domów już są normalne krany (mixer taps) - bogatych, bo one są postrzegane jako element luksusowego wyposażenia, a nie standard:-)

    ReplyDelete
  10. ciekawe, ciekawe. musze przyznac ze jako osoba ktora wyjechala z polski w wieku lat dziewieciu, i mieszkajaca w kanadzie lat prawie trzydziesci, czuje sie zawsze troszke "poza." i w polsce, i w kanadzie, ale tak jak i ty nigdy bym do polski wrocic nie chciala na dluzej niz (moze) miesiac lub dwa. jest to piekny kraj w ktorym sie urodzilam ale nie jest to moj dom. przyzwyczailam sie do bezpretensjonalnego podejscia kanadyjskiego do zycia, choc do niedawna bardzo brakowalo mi dobrego pieczywa. teraz widze ze w polsce coraz czesciej sprzedaje sie krojona gabke ktora tu jest nazywana chlebem, natomiast w kanadzie coraz wiecej pojawia sie malych i pysznych piekarni.

    a co do herbaty z mlekiem, to jest to jedyny sposob picia herbaty dla mnie, co zawsze szokuje cala moja rodzine.

    fajny blog, rodaczko!

    ReplyDelete
  11. Polish Chick,

    miło Cię widzieć, bardzo lubię Cię czytać.
    Myślę, że większość z nas, żyjących w kraju innym niż miejsce urodzenia/kraj naszych przodków, jest w większym lub mniejszym "okraku". Dla mnie on jest coraz mniejszy i coraz bardziej czuję się "u siebie" tutaj.
    Co do chleba - święta prawda, moja mama ciągle narzeka na pogarszającą się jakość chleba w Pl. Tymczasem w UK też jest coraz lepszy - przede wszystkim jest coraz większy wybór, i nie jest już trudno kupić np. ręcznie wypiekany chleb na zakwasie.

    Pozdrawiam serdecznie!

    ReplyDelete
  12. Zaskoczyłaś mnie tą uwagą o herbacie. U nas w domu to jest niezwykle ważny napój i jego jakość jest bardzo istotna. Ilekroć mój mąż jest w podróży służbowej w UK to zawsze kupuje herbatę. Rzeczywiście nie robi tego w Tesco tylko w działach spożywczych w F&M, Harrodsie itp. A ty jaką możesz polecić? Co do angielskiego ubierania, mój syn chodzi w krotkich spodenkach od kwietnia do listopada i bardzo to lubi. Rzeczywiście spotykam się często z zatroskanymi pytaniami, czy nie zimno mu w nogi. Ale on tak lubi, ciepło mu jest i ja też bardzo długo chodzę z gołymi nogami. Co do kranów. Przy pierwszym pobycie w UK, jak zobaczyłam dwa krany z wrzątkiem i zimną wodą, sama byłam bardzo zdziwiona i nie chcę nawet mówić jak z nich korzystałam. Było dużo śmiechu.

    ReplyDelete
  13. Lo,

    uważam, że ten "zimny chów" jest lepszy, niż polska tendencja do przegrzewania dzieci. Wiele mieszkających tu Polek słyszy od polskich babć (kiedyś rozmawiałam z polskimi koleżankami na ten temat i wiele z nas miało identyczne doświadczenia), np komentarz "jak to tak, niemowlę z gołymi nóżkami?!" (w lipcu), jedną znajomą jej mama prosiła o zakładanie skarpetek wnuczce do zdjęć (!), bo koleżanki komentują. Pisząc o niewłaściwym ubraniu miałam na myśli ekstremy typu kalosze na śnieg, i japonki w lutym - zjawiska tu nierzadkie;-)
    O tym, jaką herbatę kupuję, pisałam w poście Herbata chez moi:-)

    ReplyDelete
  14. bardzo ciekawy tekst i blog w ogóle, czytam już od wczoraj i zaraz mnie szef pogoni:)

    a tak serio - Wielką Brytanię znam tylko z przepracowanych tam studenckich wakacji, przez 3 miesiące trudno się wgryźć w kraj tak, żeby go zrozumieć... dlatego też wiele rzeczy mnie tam zadziwiło. krany to jedno - to jakiś absurd:) instalacje wod-kan ciągnięte PO ścianach zamiast W ścianach... całkowita niemożność kupienia latem świeżych warzyw - brak jakichś straganów, ryneczków - w Polsce zakup truskawek "od baby" na ulicy jest czymś najnormalniejszym na świecie, tam możesz co najwyżej w tesco kupić plastikowy kubeczek zawierający 5 sztucznych truskawek z Izraela...
    i właśnie - szok największy - wieczorami na ulicach gromady pijanych nastolatków... podkreślam, byłam tam jako studentka i imprezowanie nie było mi obce.
    i zdziwienie chyba największe - dlaczego w supermarkecie kilo frytek jest tańsze od kilograma ziemniaków?!

    ReplyDelete
  15. Znów się wtrącę: w osobnych kranach do zimnej i ciepłej wody nie chodzi o oszczędność (wody/ogrzewania), tylko o to, że historycznie ciepła i zimna woda tutaj doprowadzana była pod różnym ciśnieniem, więc gdyby były podłączone do jednego kranu, któraś by się cofała...
    I są dwa problemy:
    1. Takie stare instalacje wciąż są w użyciu
    2. Siła przyzwyczajenia
    Oba sprowadzają się do "po co zmieniać coś, co działało od zawsze?", zwłaszcza jeśli koszt wymiany byłby niebagatelny (niejednokrotnie trzeba by wymienić całą instalację wodną).

    ReplyDelete
  16. Nicq,

    o oszczędzanie też chodzi, znam osoby, które instalują osobne krany po np. generalnym remoncie albo w zupełnie nowym domu, i podają taki powód, choć przyzwyczajenie też gra rolę. Te same osoby używają "normalnych" kranów np. w kuchni czy utility room, podróżują po świecie i pomieszkują zagranicą, a więc są świadome zalet mixer taps, a jednak w łazience instalują osobne.

    ReplyDelete

Kłaniam się!

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails