04/11/2009
Spotkanie w szkole
Wczoraj rano nadeszła godzina zero, czyli tzw. transition meeting (spotkanie w sprawie przeniesienia Nicholasa do szkoły), w którym uczestniczyło dziewięć osób (osiem dorosłych i Nicholas). Pomijając naszą trójkę, były dwie osoby z obecnej pre-school, dyrektorka i wice, oraz trzy osoby ze szkoły: dyrektorka, nauczyciel opiekujący się zerówką (taki zwierzchni) oraz nauczycielka również zajmująca się dziećmi z tej grupy wiekowej (ponieważ jest to mała wiejska szkoła, zajęcia dla dzieci np. 6- i 7-letnich mogą być prowadzone razem) oraz Norma, o której już wspominałam - koordynatorka opieki nad dziećmi specjalnej troski. Nie jest mi łatwo pisać o tutejszym systemie, gdyż jest bardzo różny od polskiego, chociaż ostatnio pojawiły się głosy (które gorąco popieram), by skończyć z nonsensem posyłania dzieci do szkoły w wieku 4-5 lat, i zaczynać w wieku 6 lat. To, że dzieci zaczynają tu tak wcześnie, wcale nie przekłada się na lepsze wyniki, a wręcz niektórzy eksperci podejrzewają, że sprzyja wysokiemu poziomowi dysleksji i analfabetyzmowi w UK. Jestem przekonana, że tak wczesny start jest spowodowany najwyższymi w Europie cenami przedszkoli i brakiem systemu subsydiów dla przedszkoli - po latach płacenia dużych pieniędzy rodzice z ulgą oddają dziecko do darmowej (w większości) szkoły. Pod względem opieki nad dziećmi UK jest z jednej strony bardzo zaawansowane (nie może z dziećmi pracować nikt, kto nie został oficjalnie sprawdzony przez policję), a z drugiej pozostaje daleko w tyle za np Skandynawią czy Francją. Winna jest też postawa rodziców, którzy zamiast lobbować za tańszymi przedszkolami i przeznaczaniem podatków na opiekę nad dziećmi, atakują rodziców, którzy chcą wrócić do pracy - szczególnie, rzecz jasna, matki! Niezliczoną ilość razy spotykałam się z opinią: to po co mają dzieci, jak oddają je obcym ludziom? Postawa nie do pomyślenia w mojej ukochanej Danii, gdzie naturalne jest, że dziecko idzie do przedszkola (bardzo taniego i na wysokim poziomie), a mama do pracy. Tymczasem Anglicy i Angielki uważają, że oddanie dziecka do przedszkola to ostateczność, i to, że matka wydaje często całą pensję netto na drogie, bo niedofinansowane, przedszkole, to konsekwencja jej niechęci do zajmowania się własnym dzieckiem - słowem, po co sprawiła sobie dziecko, jak chce pracować! Jakoś nie trafia do nich argument, że by żyć na normalnym poziomie, potrzebne są często dwie pensje, i nie każdą kobietę stać na 4- czy 5-letnią przerwę w pracy. We wsi, w której mieszkamy (i w okolicznych wsiach oraz w samym Winchesterze), pełno jest jednak takich yummy mummies (mniamuś), czyli żon bogatych bankierów i biznesmenów, pracujących w Londynie, które nie pracują, bo nie muszą i zajmują się dziećmi (często jeszcze z pomocą operki i pani sprzątającej). Dlatego trochę obawiamy się posłania Nicholasa do tej szkoły. Z całą pewnością większość dzieci będzie miała zamożniejszych rodziców. Z drugiej strony, fakt, że mieszkamy w tak zamożnej części Hampshire, sprawia, że szkoły są tu na wysokim poziomie (w Anglii szkoły są niesłychanie zróżnicowane - od najlepszych na świecie, po tak słabe, że są tu nastolatki, które nie umieją pisać i czytać - bardzo dużo zależy od środowiska), bardzo niska przestępczość, panuje czystość i porządek, nie ma gangów etc. Świadczy o tym sam fakt, że nad tym, jak najlepiej przyjąć i uczyć jedno dziecko dyskutowało sześć osób. Stanęło na tym, że Nicholas zacznie szkołę w styczniu i będzie miał przydzieloną osobę tylko dla niego. Osobę tę będzie szkoliła specjalistka (tzw. outreach worker) ze szkoły dla dzieci specjalnej troski, tej, w której byliśmy poprzednio (obie szkoły są bardzo blisko położone). Nauczyciele Nicholasa będą też dojeżdżali w grudniu do jego obecnego przedszkola, by zaobserwować, jak wygląda opieka nad nim obecnie.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
"Wizyta w szkole dzieci autystycznych we Wrocławiu. Każde dziecko ma swoją opiekunkę-nauczycielkę. W czasie przerwy rozmawiałem z nimi. Odniosłem wrażenie, że nie tylko one wpływają na dzieci, ale że dzieci - ich obecność i zachowanie, ten fakt, że są, ma wpływ na te dziewczyny-wychowawczynie, które stają się coraz bliżej złączone ze swoimi podopiecznymi. Zachodzi jakaś głęboka symbioza między tymi istotami, związek ważny dla obu stron, bo mali uczniowie zaczynają być potrzebni ich opiekunkom, które oddają im przecież nie tylko swój czas, ale i część własnej osobowości"
ReplyDeleteRyszard Kapuściński "Lapidarium VI"
Dziękuję bardzo za ten cytat.
ReplyDeleteNicholas znajduje się w zwykłej szkole, ale ma swoją opiekunkę - na razie tylko 15 godz/tyg, bo obowiązek szkolny zaczyna się od 5 r.ż. i wtedy gmina będzie miała budżet, by zapłacić za więcej godzin. Taka opiekunka jest niezbędna - Nicholas nie poradziłby sobie w normalnej szkole bez tego dodatkowego wsparcia.
Wlasnie trafilam na ten post (odkrylam twoj blog stosunkowo niedawno i wciaz "nadrabiam zaleglosci"). Przyznam ze mam odmienne spoostrezzenia nt stosunku Anglikow do wychowywania dzieci - wiekszosc matek ktore znam korzysta(la) z nianiek lub przedszkoli i popier a to teoria ze tak jest lepiej dla rozwoju dziecka. Mysle ze moze to miec sporo wspolnego z profilem spolecznym - obracamy sie w typowo londynskiej klasie sredniej gdzie prawie 100% mam pracuje - czesciowo z wyboru, czesciowo z koniecznosci. Wlasnie sobie uswiadomilam ze nie znam w sumie zadnej yummy mummy osobiscie, i chetnie poczytam o twoich spotkaniach z tym zjawiskiem wiecej :o)
ReplyDeletePozdrawiam
Maczku,
ReplyDeletedzięki za komentarz.
Mieszkamy w mieście, które zostało uznane onegdaj za the best place to live in the UK i jest jednym z najbogatszym okręgów wyborczych, więc jest to niemalże bastion klasy średniej. I owszem, znajome Angielki też uważają, że preschool jest bardzo pożyteczne i że dzieci powinny chodzi na playgroups i do preschool. Ale to tylko 2, 3 dni w tygodniu, często tylko parę godzin- tego się nie da pogodzić z pracą, i wiele Angielek czeka na rozpoczęcie szkoły z powrotem do pracy. I dlatego, że przedszkola i niańki są tu najdroższe w Europie, tak wcześnie posyła się tu dzieci do szkoły - niesłusznie. Sytuacja jest zupełnie inna w Danii, gdzie przedszkola są mocno subsydiowane, a szkola się zaczyna w wieku 6 lat.
Poza tym - ja się często spotykam z opinią "po co mieć dzieci, żeby oddać komuś innemu do wychowania" - i to niestety sprawia, że przedszkola są tak drogie, bo nie ma nacisku na to, żeby rząd dopłacał. Zatem jak ktoś ma wydać 1000 funtów pensji NETTO (bo ulgi podatkowe są bardzo małe) na niańkę czy przedszkole, często całą czy połowę pensji, to woli sam się zająć dzieckiem. Tylko osobom b. dobrze zarabiającym opłaca się zatrudnić niankę, bo zostaje im wystarczająco dużo po zapłaceniu jej.