25/08/2009

Wesele drugie

Mam spore opóźnienie z powodu urlopu i nie napisałam jeszcze o drugim w tym roku weselu, na którym byliśmy 1 sierpnia. Młoda para, Barny i Charlie (Charlie to skrót od Charlotte), są bardzo dobrani, i pomyśleć, że choć mieszkali w tym samym mieście od lat, spotkali się dopiero dzięki internetowi. Łączy ich m.in. zamiłowanie do przebieranych imprez (fancy-dress costume parties) i dobrego wina. Gdy na liście prezentów umieścili 8 stojaków do wina (każdy mieszczący 48 butelek), osoba zajmująca się listami zadzwoniła do nich, by się upewnić, że nie zrobili błędu - zapewnili, że nie. On zarządza rodzinną firmą, ona zaś jest prawniczką (barrister) specjalizującą się w rozwodach (o czym jeszcze będzie), i oboje pochodzą z tzw. dobrych rodzin, zatem i ślub i wesele urządzono nie szczędząc grosza. Panna młoda wyglądała zjawiskowo w sukni włoskiego projektanta, która kosztowała majątek. Ślub odbył się w zabytkowym kościele St Cross, gdzie zarówno Very Reverend (główny kapłan) Reg Sweet, jak i kilkoro gości odczytało wzruszające teksty o małżeństwie, zaś przyjęcie w ogromnym namiocie (nie mogę sobie przypomnieć, jak marquee może się nazywać po polsku, chyba po prostu "duży namiot"), rozbitym na terenie wielkiej posiadłości koło Winchesteru. Tym majątkiem zarządza nasz wspólny znajomy Tim (jest tzw. estate manager) i dlatego właściciele, arystokraci do których ta posiadłość należy od stuleci, zgodzili się na urządzenie wesela w ich ogrodzie. Stoły pięknie udekorowała inna znajoma (która jest utalentowaną ilustratorką książek dla dzieci), wykorzystując znaną wszystkim słabość Charlie do butów - każdy stół (były okrągłe i wszystkie miejsca starannie przydzielono tak, by goście jak najlepiej się bawili) nosił nazwę od rodzaju obuwia: i tak był stół Szpilkowy, Klapkowy, Trampkowy itp.
Każdy gość znalazł przy swoim nakryciu prezent na pamiątkę: słoiczek, ze słonym czatnejem lub słodkim lemon curd, ugotowanymi przez samą pannę młodą, z ręcznie wypisaną etykietką.
Jedzenie było pyszne, ale oczywiście najważniejszym punktem programu były tradycyjne przemowy. Jak zawsze, humor przeplatał się ze wzruszeniem. Nie omieszkano nawiązać do faktu, że Charlie, jako specjalistka od rozwodów, puściłaby Barny'ego z torbami. Nie sądzę jednak, by tak się stało - nigdy nic nie wiadomo, to prawda, ale oni są wyjątkowo dobrani, no i Barny ma już 39 lat, i wszyscy już myśleli, że się nie ustatkuje. A on po prostu czekał na "tę jedną jedyną" i warto było.
W podróż poślubną młoda para wybrała się na Borneo.
Zamieszczam poniżej zabawny wiersz Pam Ayres, który odczytano w czasie ceremonii ślubu. Nie wiem, czy jest polskie tłumaczenie.

Yes, I'll Marry You
Pam Ayres
Yes, I'll marry you, my dear,
And here's the reason why;
So I can push you out of bed
When the baby starts to cry,
And if we hear a knocking
And it's creepy and it's late,
I hand you the torch you see,
And you investigate.

Yes I'll marry you, my dear,
You may not apprehend it,
But when the tumble-drier goes
It's you that has to mend it,
You have to face the neighbour
Should our labrador attack him,
And if a drunkard fondles me
It's you that has to whack him.

Yes, I'll marry you,
You're virile and you're lean,
My house is like a pigsty
You can help to keep it clean.
That sexy little dinner
Which you served by candlelight,
As I do chipolatas,
You can cook it every night!

It's you who has to work the drill
and put up curtain track,
And when I've got PMT it's you who gets the flak,
I do see great advantages,
But none of them for you,
And so before you see the light,
I do, I do, I do!

No comments:

Post a Comment

Kłaniam się!

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails