05/07/2009

Etyczny labirynt


O ekologii słyszał każdy, kto nie spędził ostatnich 20 lat w jaskini w Afganistanie. Znacznie mniej osób słyszało jednak o Fairtrade (Sprawiedliwym Handlu), carbon footprint czy carbon offset. Te ostatnie pojęcia odnoszą się do "odcisku stopy" (carbon footprint to "odcisk" jaki nasza konsumpcja zasobów zostawia na środowisku naturalnym) oraz do równoważenia tego negatywnego odcisku. Zachodnie linie lotnicze od dawna oferują możliwość dodania do ceny biletu carbon offset payment - latanie jest bardzo szkodliwe dla środowiska, zatem są już wyspecjalizowane organizacje, które obliczą, ile drzew trzeba posadzić, by zrównoważyć ilość dwutlenku węgla, jaką nasza podróż do np Australii przysporzyła środowisku. I płacąc za bilet, można, a raczej powinno się, zapłacić za posadzenie tych drzew.
O etyczności naszej konsumpcji mówi się w tutejszych mediach nieustająco. Świadomy klient ma jednak często do czynienia z prawdziwym moralnym labiryntem. Bo czy lepiej kupić mięso nieorganiczne, ale brytyjskie, czy może nowozelandzkie, ale organiczne (prawidłowa odpowiedź: miejscowe jest zawsze bardziej etyczne)? Czy lepiej wybrać Tshirt firmowany znaczkiem Fairtrade (czyli gwarantujący rolnikom i robotnikom z trzeciego świata sprawiedliwe stawki) czy może z organicznej bawełny (nieorganicznie uprawiana bawełna to jeden z najbardziej toksycznych plonów)? Dylematy te (na które zresztą można znaleźć odpowiedź na stronach organizacji ekologicznych) wynikają z faktu, że niewiele towarów spełnia wszystkie warunki, by być produktem w 100% etycznym. Tym bardziej zaciekawiła mnie ulotka o kawie Miya (co znaczy"córcia" w kolumbijskiej hiszpańszczyźnie), znaleziona w miejscowej knajpce. Miya to pierwsza na świecie kawa, która jest w 100% organiczna, w 100% Fairtrade i Footprint Friendly. To ostatnie to przyrzeczenie, że podróż z Kolumbii, gdzie ziarna zebrano i przygotowano do sprzedaży, oraz produkcja i druk materiałów reklamowych są zawsze równoważone np. przez sponsorowanie zalesiania Parku Narodowego Kibali w Ugandzie.
Właściciele firmy (lokalny patriotyzm każe mi podkreślić, że Miya ma siedzibę w pobliskim mieście Southampton) mówią wprost, że ich kawa jest nieco droższa, niż wiele innych na rynku, ale nie ze względu na chęć wyższych zysków, lecz dlatego, że ochrona środowiska i godziwa zapłata dla dostawców mają swoją cenę. Cynik powie, że to tylko marketingowa sztuczka, ale nawet przyjmując, że to sprytny PR, to nie ma wszak nic złego w chwaleniu się etycznością swego biznesu. Zdecydowanie wolę to, niż reklamę opierającą się wyłącznie na najniższej cenie.

No comments:

Post a Comment

Kłaniam się!

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails