05/04/2010

Marzę o wakacjach - część druga

Po weekendzie na wsi sielskiej-anielskiej miałabym apetyt na odrobinę wielkomiejskiej dekadencji. Do Big Smoke, czyli Londynu, nie mam tak daleko - przy naszej ulicy znajduje się kamień milowy (prawdziwy, nie metaforyczny), na którym podano, że dokładnie 66 mil - tylko nie wiem, do którego miejsca w Londynie, zakładam, że jest jakiś konkretny punkt w centrum - bo przecież ta metropolia rozciąga się na wiele mil, i znam osoby mieszkające np. w północnym Londynie, które w całym swym życiu wybrały się może kilka razy do dalszych dzielnic Londynu wschodniego, i lepiej znają np. zakątek Francji, w którym spędzają wakacje, niż swe rodzinne miasto.
Marzy mi się weekend spędzony na modłę Carrie Bradshaw i jej przyjaciółek: na wizytach w ulubionych muzeach, sklepach, restauracjach, plus modne przedstawienie (obecnie największy buzz jest wokół sztuki Enron) w teatrze - słowem hedonizm bogatego mieszczucha. Gdybym miała taki nieograniczony budżet, zatrzymałabym się w jednym z modnych, kameralnych hoteli. Wielkie identyczne sieciowe hotele, z kilkuset pokojami, są niemodne.
Od kilku lat największy trend w hotelarstwie to jak najmniejsze hotele - do tego stopnia, że jeden z najbardziej trendy hoteli w Londynie, mieszczący się w zabytkowej kamienicy 40 Winks (idiom oznaczający "drzemkę") ma zaledwie 2 pokoje. 
Właściciele chcą, by goście czuli się naprawdę jak w domu – pokoje są duże i luksusowo wyposażone, goście mają też do dyspozycji salon, kuchnię i inne pomieszczenia w kamienicy oraz ogród, ale nie ma room service, sztabu pracowników, recepcji, basenu itp. Ceny są bardzo atrakcyjne, jak na pokoje o takim standardzie bardzo blisko stacji metra: mniejszy pokój kosztuje 65 funtów za dobę, większy – 80. Przy takich cenach trzeba je rezerwować z dużym wyprzedzeniem.




Inny taki tzw. butikowy hotel, mający tylko 14 pokoi, to High Road House w Chiswick w zachodnim Londynie. Należy on do tej samej sieci, do której należą ulubione ekskluzywne kluby londyńskich i nowojorskich celebrytów, Soho House (jeśli czytacie anglojęzyczną prasę plotkarską, to ta nazwa nie powinna być wam obca).






4 comments:

  1. Och... rozmarzyłam się patrząc na te bajeczne wnętrza... :) piękne!!! :)

    ReplyDelete
  2. A ja chwilowo miałam ochotę na krótkie wakacje na polskim polu namiotowym (oczywiście bliżej lata, nie teraz ;), ekonomicznie i akurat na tyle ekstremalnie, na ile moja żądza przygody przewiduje, i co? pomysł został oprotestowany przez współwakacjowiczów ciążących ku suchemu pokojowi z łazienką. Więc prawdopodobnie moja niewyszukana fantazja pozostanie tak samo w sferze marzeń jak pobyt w butikowym hotelu.

    ReplyDelete
  3. A wiesz, że tu wakacje pod namiotem to domena klasy średniej, wcale nie najmniej zamożnych?;-)
    Siedzenie w wilgotnym namiocie w deszczu jest postrzegane jako "character-building" i niezbędne, by dzieci wyrosły na patriotów kochających tę wilgotną wyspę;-)

    ReplyDelete

Kłaniam się!

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails