26/03/2010

Walka klas trwa

Katasz napisała w komentarzu do poprzedniego posta o tym, że największym szokiem po przyjeździe do  UK był tutejszy system klasowy. Moim także, a temat zafascynował mnie do tego stopnia, że przestudiowałam różne uczone tomy na ten temat. Powstał z tego esej, którego fragment poniżej.




W zamierzchłych czasach mego dzieciństwa spędzonego w małym miasteczku na Warmii, w dawno pogrzebanym systemie politycznym, świat dzielił się na tych, którzy mieli mało i tych, którzy mieli nieco więcej. Tych pierwszych było dużo; w tej drugiej, nielicznej grupie mieścili się tzw. prywaciarze oraz aparatczycy wyższego szczebla. Moi rodzice pochodzili z typowych, a więc dość biednych, robotniczo-chłopskich rodzin i byli pierwszym pokoleniem, któremu udało się zdobyć średnie i wyższe wykształcenie. Mnie i moich młodszych braci  posłano do najbliżej znajdującej się podstawówki i nie przypominam sobie, by ktokolwiek dyskutował o poziomie szkół czy perspektywach zawodowych. Elitarne szkoły średnie czy kierunki studiów były oblegane, i ciężko się tam było dostać, ale nie były całkowicie poza zasięgiem biednych, za to zdolnych prowincjuszy. Choć wtedy nie znałam tego pojęcia, społeczna mobilność, czyli awans młodego pokolenia na wyższy poziom wykształcenia i czasem zarobków, była dość powszechnym zjawiskiem, przynajmniej w miastach. W moim długo nieotynkowanym bloku z lat 80. mieszkały zarówno sprzątaczki, jak i lekarze, a do szkoły chodziłam zarówno z dziećmi z okolicznych PGR-ów, rolników z małych gospodarstw, jak i inteligencji. Mimo zagadkowego ze względu na panujący ustrój braku szkolnych mundurków, nikt specjalnie nie wyróżniał się lepszym strojem czy przyborami, choć zazdrościło się czasem tym szczęściarzom, którym krewni z Zachodu przysłali kolorowy dres czy piórnik made in China. Wszyscy mówiliśmy po polsku mniej więcej tak samo, bez akcentu regionalnego, bo byliśmy potomkami mieszanki Polaków sprowadzonych  z różnych regionów, by zasiedlili dawne Prusy Wschodnie. Niektórym zdarzały się błędy gramatyczne, ale nikt nie zgadłby po wymowie, jakie było nasze pochodzenie społeczne i czym zajmowali się nasi rodzice. Zresztą, kiedy wyjechałam do szkoły średniej  z internatem w Warszawie, wciąż nie było żadnej wyczuwalnej różnicy w tym, jak ja mówiłam po polsku a jak mówiły moje koleżanki z różnych zakątków Polski, a wiele z nich pochodziło z zamożniejszych niż mój domów, lub tzw. starej inteligencji. 
Podobnie było na studiach, również w Warszawie. Mogłam czasem zidentyfikować Ślązaka, Krakusa czy Poznaniaka, ale raczej po specyficznym słownictwie, niż po wymowie. Kiedy mój owczesny chłopak, pochodzący ze Śląska Cieszyńskiego, skomentował film jako „dupny“, nie byłam pewna, czy powinnam się przyznać, że mnie się podobał. By się dowiedzieć czegoś więcej o statusie materialnym  czy wykształceniu rodziców kolegi czy koleżanki, musiałam nawiązać z nimi bliższą znajomość, bo „na oko“ wszyscy należeliśmy z grubsza do jednej klasy społecznej, wszyscy używaliśmy tej samej, „telewizyjnej“ polszczyzny. 
Dorastałam w etnicznie i religijnie homogenicznym kraju, w którym system klasowy zlikwidowano, bo fizycznie wybito elity i mniejszości. Nie dalej jak w 2006 roku The Economist pisał: „I weźmy pod uwagę zniszczenie elit Polski, co pozbawiło ten kraj klasy średniej, pomagającej stabilizować i prowadzić tych jej post-komunistycznych sąsiadów, którzy mieli pod tym względem więcej szczęścia.“*Niedobitki polskiej arystokracji mieszkały głównie za granicą, i mówiły nie tyle z akcentem wyższych sfer, co zdradzającym fakt, że polski często nie był ich pierwszym językiem (poznałam kiku takich potomków przez kolegę, który pracował w ambasadzie francuskiej). Potomkowie tych resztek inteligencji, która przetrwała wojnę i Powstanie Warszawskie, stanowili mizerny procent społeczeństwa i byli zajęci konspirowaniem przeciw komunie. Znakomita większość ludzi w ogóle nie zawracała sobie głowy miejscem w hierarchii społecznej. Zarobki robotnika i profesora niewiele się różniły,  wykształcenie i ambicja nie były nagradzane, ale często stanowiły przepustkę do lepszego życia za granicą. 
Choć po wejściu Polski do Unii Europejskiej wielu Polaków przyjechało na Wyspy Brytyjskie, bo widziało dla siebie lepsze perspektywy tutaj, niż w Polsce, spora ich część  z zaskoczeniem odkryła, że to w Polsce łatwiej jest awansować społecznie. Większość moich pozostałych w Polsce koleżanek i kolegów ze szkoły czy studiów, a zatem pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków, pochodzących często z robotniczych rodzin, których rodzice poprzestali na zawodówce lub technikum, skończyła studia i wykonuje lepiej płatną, bardziej prestiżową pracę, niż poprzednie pokolenia. Nie twierdzę, że polskie społeczeństwo jest kompletnie bezklasowe i egalitarne. Byli i są, rzecz jasna, równi i równiejsi. Ale te różnice okazują się śmiesznie małe w porównaniu z zawiłym, wszechobecnym systemem klasowym w Wielkiej Brytanii. Paradoksalnie, bo przecież pochodzę z kraju, gdzie wcielono w życie eksperyment wymyślony przez Karola Marksa, i gdzie większość obywateli, stosując kryteria brytyjskie, nadal mieści się w kręgu klasy robotniczej,  byłam kompletnie nieświadoma zjawiska, które było inspiracją ojca komunizmu. Marks i Engels spędzili wiele lat obserwując głębokie podziały w angielskim społeczeństwie; do długiej listy grzechów, które Brytyjczycy mają na sumieniu, takich jak kolonializm i problemy na Bliskim Wschodzie, możemy dorzucić Das Kapital. Marks leży pochowany na londyńskim Cmentarzu Highgate. Kiedy byłam tam ostatnim razem, zauważyłam, że podniesiono ceny biletów za wejście do zachodniej części Cmentarza. Grób Marksa leży w części wschodniej, do której wstęp nadal jest bezpłatny – interwencja zza grobu?




*The Economist, 13 -19 maja 2006

9 comments:

  1. Mnie najbardziej chyba szkoda tych dialektów, których, jak słusznie mówisz, pozbawił nas miniony ustrój. Mieszkając we Francji od raptem ponad pół roku, z łatwością rozpoznaję po sposobie mówienia osoby, które pochodzą z południowego zachodu kraju. Do tego dochodzą inne regionalności: regionalne potrawy, tradycje, zachowania (południowcy całują się na cztery, na północy całuje się na dwa), dzięki czemu zmiana regionu może okazać się szokiem kulturowym podobnym do zmiany kraju (mój narzeczony z Północy nadal nie może odnaleźć się na Południu i, podobnie jak ja, wszystkiemu się tutaj dziwi). Również w UK Anglicy z Południa mówią przecież inaczej niż Anglicy z Liverpoolu. Szkoda, że w PL nie pielęgnuje się takich różnic.

    ReplyDelete
  2. Wiesz, to co napisałaś o szkolnictwie tamtych czasów, też moich czasów, jest bolesne w zestawieniu z obecnymi czasami i egzaminami do prywatnych zerówek, znajomościami, listami rezerwowymi na 5 lat do przodu:( Gdzie niestety wiele rzeczy jest poza zasięgiem, nawet zdolnych, ale nie bogatych. Ciekawe co pokaże przyszłość? Czy zdolne, ale ubogie dzieci będą miały szansę się przebić i czy się przebiją? Ja jakoś w czarnych barwach to widzę niestety.

    ReplyDelete
  3. W Polsce dopiero teraz zaczyna się pielęgnować różnice. Na Uniwerku Gdańskim jednym z lektoratów jest już język kaszubski. Oczywiście nie nadrobimy straconych lat, zwłaszcza że starsze pokolenia, które mogłyby pomóc, są zwyczajnie na wymarciu. Ale chyba wchodzimy na dobra drogę z tym pielęgnowaniem regionalizmu i promowaniem patriotyzmu lokalnego.

    ReplyDelete
  4. Katasz,

    akcentów tu jest bez liku, każde niemal hrabstwo i większe miasto ma własny. W dodatku akcenty nie zanikają, a wręcz stają się coraz wyraźniejsze - BBC np. pozwala a nawet zachęca prezenterów do mówienia z regionalnym akcentem (dawniej wszyscy musieli mówić Queen's English). Nawet w malutkiej Danii jest dużo akcentów i dialektów. W UK dochodzi też druga warstwa, czyli akcenty klasowe - niezwiązane z geografią, lecz z pochodzeniem społecznym i wykształceniem. Anglik zdradza mnóstwo o sobie już w pierwszym zdaniu - w Pl trzeba przegadać wiele godzin, żeby się dowiedzieć mniej więcej tego samego;-)

    Delie,

    w Anglii tak było od zawsze, co sprzyja niestety podziałom społecznym. Generalnie widzę, że w Pl przepaści stają się coraz większe, bo nie uczymy się na błędach innych krajów, w Anglii podobnie - niedawno opublikowano tu raport na temat społecznej mobilności (możliwości awansu) - i ona, zamiast się zwiększyć, zmalała! W latach 50. łatwiej było komuś z biednej rodziny się wybić, niż teraz! I niestety w dużej mierze ma to związek z rozwarstwieniem edukacji - są tu najlepsze szkoły na świecie, ale i tak kiepskie, że wypuszczają analfabetów.

    Kasiu,


    to dobrze, że są takie inicjatywy. Ale jaki ma być akcent na Warmii czy Mazurach? Może z czasem jakiś się wyłoni.

    ReplyDelete
  5. Bardzo ciekawe spostrzeżenie... nie wiedziałam, że kiedyś te różnice w języku były takie niewielkie...
    Teraz Warszawiacy nie znoszą Ślązaków i odwrotnie (oczywiście nie wszyscy...)
    Nie lubię takich podziałów...

    Pozdrawiam! :)

    ReplyDelete
  6. Zaczytałam się, a tu nagle koniec. Czekam na dalszy ciąg. Niecierpliwie.

    ReplyDelete
  7. Z akcentem wymarłymi to już pewnie nic nie zrobimy, ale za to o te, nazwijmy je ogólnie, dialekty, które przetrwały - dba się bardzo.

    Mała Mi - a ze Ślązakami i Warszawiakami to rzeczywiście jakaś histeria bez sensu. :)

    ReplyDelete
  8. Będzie dalszy ciąg, lubię przynudzać;-)

    ReplyDelete
  9. a ja ten ciąg dalszy przeczytałam właśnie na początku - ale chronologia nie przeszkadza, świetny tekst!

    ReplyDelete

Kłaniam się!

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails