No i nie udaje mi się napisać posta codziennie - w sobotę na przykład czas upłynął niepostrzeżenie, bo poszłam z latoroślą do kina, no a w niedzielę, wiadomo - dłuższe wylegiwanie się, potem uświęcony rytuał czytania prasy, potem czas dla rodziny - podejrzewam, że wielu pisarzy/rek oskarżanych jest o egocentryzm i chłód, a niektórzy nawet o to, że są odludkami (JD Salinger), podczas gdy oni po prostu potrzebują spędzać dużo czasu w samotności... Ale ta porażka to doskonały pretekst, by napisać na temat, który mnie ostatnio fascynuje - o tym, jak ważne i potrzebne są nam niepowodzenia. W zeszłym roku zostałam wielką fanką kultowego w UK programu radiowego Desert Island Discs. Zaproszenie do tego programu to wielki zaszczyt, niektórzy twierdzą, że większy, niż nadawane przez królową medale Imperium i tytuły szlacheckie. Występujesz w DID, znaczy się: jesteś osobą u szczytu kariery, odniosłaś/eś sukces.
Przesłuchałam wiele odcinków, i choć goście wykonują przeróżne zawody, to jednak zauważyłam, że wielu ma podobne poglądy na różne sprawy, w tym na to, jak traktować porażki. Wielu zmagało się z rozmaitymi przeciwnościami: starsze kobiety musiały stawić czoło seksizmowi, niektórzy pochodzili z biednych i emigranckich rodzin, innych zawiodła szkoła... W zeszłym tygodniu gościem była Jo Malone (która, wbrew pozorom, jest kobietą), bizneswoman, która zbudowała bodaj największą niezależną markę w świecie perfum w ostatnich 2-3 dekadach, sprzedaną za grube miliony koncernowi Estee Lauder. Jej nazwisko widnieje na eleganckich butikach i stoiskach w najbardziej luksusowych domach towarowych na całym świecie. Teraz jej nowa marka perfumeryjna, Jo Loves, także odnosi sukcesy. To wszystko osiągnęła mimo braku kwalifikacji (skończyła tylko podstawówkę), do dziś nie ma też prawa jazdy i nie umie pływać. Tego samego dnia oglądałam wywiad z Meryl Streep, w którym wyznała, że producent filmu King Kong powiedział, że jest za brzydka do roli, w której ostatecznie wystąpiła Jessica Lange. Oprah Winfrey na początku swej kariery usłyszała, że "nie nadaje się do telewizji". O zaletach porażek mówiła też JK Rowling - jej historia to bodaj najlepszy przykład na to, że niepowodzenia hartują. Jeśli nie ugniesz się pod ciężarem porażki, fakt, że się nie załamałaś i nie poddałaś będzie dowodem na twoją siłę przetrwania - i następnej przeciwstawisz się silniejsza i bogatsza o tę wiedzę. Nie mówię tu o pozytywnym myśleniu, które wręcz może być szkodliwe (odsyłam do znakomitej książki Barbary Ehrenreich pt. Smile or Die), lecz o stoicyzmie, w jego pierwotnym znaczeniu. Jeśli, jak stoicy, założysz, że porażki są nieuniknione, zamiast, jak chcą zwolennicy pozytywnego myślenia, liczyć na to, że twoja przyszłość będzie pasmem nieustających sukcesów, będziesz lepiej przygotowana na nieuchronne przecież problemy. Na tym polega owa tytułowa "moc porażki" (power of failure) - doświadczenie odrzucenia, krytyki czy zawodu daje ci siłę, by poradzić sobie z kolejnymi.
*Marka Jo Malone jest chyba słabo znana w Polsce, bo słabo (czy w ogóle?) dostępna, ale BARDZO polecam wizytę na stoisku tej firmy, jeśli będziecie zagranicą.
Nie wiem, jak to zabrzmi, ale bardzo inspirują mnie ludzie wygłaszający przemówienia na TED. :-)
ReplyDelete