Zawsze, gdy ktoś obdarza komplementem to, co napisałam, odczuwam a) radość b) obawę, że ten komplement podyktowany jest "tylko" sympatią czy uprzejmością. Czytam z masochistyczną przyjemnością książki Dorothy Parker i myślę: oto, jak należy pisać*, ja nigdy nie osiągnę takich wyżyn, powinnam natychmiast przestać udawać, że potrafię sklecić parę sensownych zdań, zanim ktoś odkryje, że się podszywam, i zająć się czymś, co naprawdę czyni świat lepszym, jak nasza przyjaciółka w Kambodży; ostatnią rzeczą, jakiej świat potrzebuje, to kolejny artykuł czy książka...Na tutejszym rynku nowy tytuł ukazuje się co pół minuty, a rocznie wydaje się 10 tysięcy powieści - i jak tu wybrać, jak być pewnym, że czytam to, co powinnam, a co dopiero - jak dodać mój cieniutki głosik do tej kakofonii?
Życia nie starczy na wszystko, co chciałabym przeczytać, a przy tym czasu na lekturę coraz mniej, bo coraz więcej czasu powinnam poświęcać na pisanie. Potem jednak przypominam sobie, co na ten temat napisała Jeanette Winterson, a jeśli kogoś warto w tej kwestii posłuchać, to wybitnej pisarki, która dorastała w domu tak wrogim literaturze, jak to tylko możliwe: gdzie było 6 książek, i której fanatycznie religijna matka uważała słowa pisane, oprócz tych zawartych w Biblii, za godne podejrzenia. Mrs Winterson czytała swej adoptowanej córce "Dziwne Losy Jane Eyre", ale zmieniła zakończenie - w jej wersji Jane została misjonarką.
Jeanette Winterson radzi, by w wyborze książek do czytania "podążać za swoimi dziwactwami" (follow your eccentricities) - inaczej mówiąc, bądź sobą, i czytaj to, co chcesz, a nie to, co ci polecono, albo podsunął ci algorytm internetowej księgarni. Radzi ona w zamian: pójdź do działu w księgarni lub bibliotece, który zwykle omijasz, i wybierz coś na chybił trafił, albo tylko dlatego, że podoba ci się okładka. Twierdzi też: "nikt nie powinien panikować, że jest więcej książek na każdy temat, niż ktokolwiek zdoła przeczytać", bo mnóstwo i tak nie jest wartych przeczytania.**
Czasem też, gdy wychodzę na światło dzienne po całodziennej harówce w kopalni słowa, mam poczucie dobrze wykonanego obowiązku. I skoro już się wywnętrzam: bycie kompletnym beztalenciem w jakiejkolwiek innej dziedzinie też pomaga hołubić złudzenia o pisarskim powołaniu. Jeśli o "powołaniu" może być mowa, bo zarówno Stephen King, jak i Anne Lamott podkreślają, już w tytułach swoich książek adresowanych do tych, którzy aspirują do parania się piórem, że pisarz więcej wspólnego ma z rzemieślnikiem, niż z artystą.
To właśnie sygnalizuje twórca "Carrie", dodając podtytuł "Pamiętnik Rzemieślnika" do swojego "podręcznika" dla skrybów pt. "Jak pisać", a w środku jeszcze podkreśla, że nie jest "literackim bufonem bądź transcendentalnym głupkiem". King wierzy, że "(...)wielu ludzi ma co najmniej zaczątki talentu pisarskiego, i że talenty te można wzmocnić i wyszlifować." Ale też zastrzega, że by zostać pisarzem pełną gębą, trzeba dużo czytać i dużo pisać i nie można się z tego wywinąć, nie ma metody "na skróty".
Z lekturami pisarza - aspiranta jest podobnie jak z odżywianiem: najważniejsza jest różnorodność. Jak najbardziej należy czytać książki "ambitne", ale też i te, na które książkowe snoby kręcą nosem. Uff, jestem rozgrzeszona z lektury licznych powieści Isabel Allende i Marian Keyes - literatura to może jedyna dziedzina, w której nie jestem snobką, i drażnią mnie te wszystkie zarozumiałe typy miażdżące na forach czytelniczych tych, którzy ośmielą się przyznać do czytania Coehlo czy Zafona. Tak bardzo wierzymy w to, że należy się uczyć od najlepszych, iż pomijamy zwykle jedną z najważniejszych lekcji: czytanie złej prozy. King posuwa się do tego, że nie tylko podaje tytuły kiepsko napisanych powieści (np. "Co się wydarzyło w Madison County"), ale też twierdzi, że jedna horrendalnie zła powieść może nas tyle nauczyć, iż warta jest całego semestru na kierunku Creative Writing.
Wielbiciele Kinga, którzy są np. hydraulikami, porady nt. pisarstwa mogą po prostu przeskoczyć, i skupić się na wspomnieniach. Bo jest "Jak pisać" takim literackim kundlem - nie całkiem podręcznik, nie do końca autobiografia. Wystarczająco jednak dużo tu wspomnień, by legiony jego fanów nie poczuły się rozczarowane. Mnie bardzo podobały się jego uwagi nt. własnego stylu, czy też "głosu", bo King umiejętnie pokazuje na konkretnych przykładach, jak wielka jest ich różnorodność, i jak wydawcy potrafią się głęboko mylić (o czym on sam doskonale wie z autopsji) w kwestii tego, co się spodoba czytelnikom. Głos, którym on przemawia w tej książce, jest kumpelski, żartobliwy, czasem ironiczny, książka zawiera też pełen katalog przekleństw. Równie dowcipna, choć zawierająca mniej (ale wciąż dużo) elementów autobiograficznych, jest klasyczna już w świecie anglojęzycznym książka pisarki i wykładowczyni Creative Writing, Anne Lamott - Bird by Bird. Co ciekawe, tuż zanim sięgnęłam po nią, przeczytałam znakomitą książkę Molly Wizenberg, A Homemade Life, a czytając już książkę Anne, zobaczyłam na słynnym blogu Molly, Orangette, post o tym, jak trzeci raz czyta Bird by Bird (jak powiedział jej mąż: "Third by Third". Takich przypadków jest w moim życiu niemało).
Tytuł to zdanie, które ojciec Anne, pisarz, wygłosił do jej dziesięcioletniego brata, gdy ten, cały we łzach, był przygnieciony ogromem pracy domowej, na którą miał trzy miesiące, ale do której zasiadł dzień przed terminem oddania (ekhem, skądś to znacie?) - raportu opisującego różne gatunki ptaków. Lamott Sr usiadł przy synu i powiedział: Bird by bird, buddy, czyli opisz po kolei ptaka po ptaku. Tym samym raport został napisany i doręczony na czas. To jest istotnie najlepsza rada dla początkującego pisarza, bo wizja napisania 250 czy więcej stron, całego czasu, wysiłku, frustracji i kreatywnych katuszy itd, których to wymaga, to jest właśnie powód, dla których tak niewielu z tych, którzy marzą o napisaniu i opublikowaniu książki, wprowadza te marzenia w czyn. Lamott zapewnia, że znakomita większość pisarzy zaczynając nową książkę nie ma pojęcia, jak się skończy, i ma zaledwie bardzo mglisty zarys fabuły, i tylko wyjątkowo niesprawiedliwie obdarowani przez los nie muszą poprawiać i zmieniać pierwszego manuskryptu. Nie dziwię się, że Molly, pisząca swoją drugą książkę, szuka oparcia i inspiracji w Bird by Bird: głos Anne jest mądry, ciepły i bardzo zabawny - nie raz chichotałam na głos. To jest książka, do której będę wracała, pełna nie tylko naprawdę przydatnych, praktycznych porad, ale przede wszystkim bardzo motywująca.
Przenosząc się na moment do świata filmu: jestem zachwycona historią, którą opowiada Limitless (polski tytuł: Jestem Bogiem. OMG). Wspominam o tym, bo bohaterem filmu jest cierpiący na niemoc twórczą pisarz, co od razu mnie zaintrygowało. Film to adaptacja książki pt. The Dark Fields Alana Glynna (choć teraz tytuł zmieniono na Limitless) - i bez czytania zaliczam ją do kategorii "Książka, którą sama chciałabym napisać" (Books you wish you have written? to popularne tutaj pytanie zadawane pisarzom).
I jeszcze jedno: dziś zaczyna się w świecie anglojęzycznym Novel Writing Month. Ta bardzo prosta inicjatywa - napisz książkę w jeden miesiąc: 30 dni, 50 tys. słów, liczy sobie już ładnych parę lat, i z tego, co wiem, zmobilizowała niejedną osobę do poważnego zajęcia się pisarstwem - zobaczcie zresztą, jeśli jesteście ciekawe, jak aktywne jest forum uczestników.
*Samą Parker często targały wątpliwości i powiedziała kiedyś: If you have any young friends who aspire to become writers, the second greatest favor you can do them is to present them with copies of The Elements of Style***. The first greatest, of course, is to shoot them now, while they’re happy.
** Trochę o dzieciństwie Winterson wiecie już, jeśli czytałyście "Nie tylko pomarańcze..." Właśnie ukazała się tu jej autobiografia, pod genialnym tytułem Why be happy if you can be normal?, która dowodzi, że jej dorastanie było tak naprawdę dużo, dużo trudniejsze - książka zbiera doskonałe recenzje, ja jeszcze nie czytałam.
*** O The Elements of Style pisze we wstępie do "Jak Pisać" także Stephen King. To biblia anglojęzycznych pisarzy: zarówno on, jak i Anne Lamott uczyli się podstaw właśnie z tej książki.
Aniu, zapomnij o punkcie b) i ciesz się z komplementów - zasłużyłaś na nie!
ReplyDeleteLubię Cię czytać Aniu bo masz zawsze coś interesującego do powiedzenia. I lubię Twój styl pisania.
ReplyDeleteJuż przy Twojej notce "O pisaniu" pomyślałam sobie, że autorów różnych tekstów wyobrażam sobie zawsze jako "natchnionych" artystów wystukujących płynnie i bezproblemowo słowa na swoich maszynach (laptopach) :)
Zdaję sobie sprawę, że z rzeczywistością to pewnie ma niewiele wspólnego i za słowami, zdaniami i całymi akapitami ukruwa się ciężka i pewnie czasem mozolna praca.
Bardzo lubię tę książkę Kinga. Czytałam ją ze trzy razy. Bycie świetnym rzemieślnikiem to bardzo trudna sprawa. Najbardziej podoba mi się jego absolutna szczerość. Pisania nie da się pogodzić z inną pracą, bo to jest ciężka praca sama w sobie. Kiedy King był nauczycielem, nie pisał. Ja co prawda nie piszę, ale jestem po humanistycznych studiach i tworzenie esejów na zajęcia było megawyczerpujące. Ale idea bycia pisarzem, mieszkania w kamiennym domu na południu Francji, pisania o poranku, kiedy światło wpada przez otwarte okna, kubek pachnącej kawy...Boska! ;-)
ReplyDeleteA Twoje pisanie bardzo lubię i wpadłam jak śliwka w kompot, gdy tylko przeczytałam post o butach pancernikach. :-)Mnóstwa ciekawych rzeczy się tu dowiaduję!
Chyba muszę zainteresować się Kingiem. Nigdy nie jest za późno, żeby przynajmniej spróbować podszkolić warsztat. :) A mój akurat tego wymaga.
ReplyDeleteChyba wyjdzie taniej od kursów creative writing. ;) Poza tym każdy powód, by kupić książkę jest dobry, czyż nie? :)
Chętnie przeczytam Kinga na początek. Może chociaż ułatwi mi zmagania z blogiem.
ReplyDeleteBee,
ReplyDeleteserdecznie dziękuję!
Agnieszko,
i Tobie również bardzo dziękuję. Książkę Molly kupiłam dzięki Twojej recenzji:-)
Kasiu,
trzy razy! - to więcej niż ja:-) Zgadzam się, że pisanie to pełen etat - są osoby, którym udało się napisać książkę, kiedy jeszcze pracowały, ale było to kosztem czegoś: wolnego czasu, snu, bycia z rodziną.
Wiedźmo,
każdy powód jest dobry:-)
Hazel,
polecam, myślę, że ułatwi.
Och, co za temat! Ja też co i rusz czytam, że nie ma drogi na skróty i że warto czytać książki w różnym stylu, lepsze i gorsze. I rozmyślać nad nimi, a nie tylko je trawić i szybko wydalać. Złą literaturę zdarzało mi się czytać (choć nie wiem, czy powinnam to jeszcze nazywać literaturą, to po prostu książki) i masz rację - można się z tego całkiem sporo nauczyć. Jak nie pisać, jakich błędów się wystrzegać. Co nie znaczy, że jako początkująca osoba się ich nie popełni...
ReplyDeleteA technika "bird by bird" jest mi dobrze znana, choć w praktyce myślenie o celu końcowym przytłacza niekiedy. To wielka sztuka: potrafić skupić się na celach pomniejszych, nie tracąc jednocześnie z oczu celu końcowego (i nie pozwolić, by on paraliżował podczas pracy).
Powstała bardzo zgrabna książka po polsku "Jak zostać pisarzem" autorami są redaktorzy, prozaicy i wykładowcy z Uniwersytetu Wrocławskiego, a całość zredagował prof. Andrzej Zawada, szef tamtejszego Instytutu. Polecam, bo ciekawie i fajnie napisana.
ReplyDeletehttp://bit.ly/sBFnEu
Chihiro,
ReplyDeletedziękuję za, jak zawsze, wiele wnoszący i ciekawy komentarz:-)
Śnieżko,
tą książkę podsunął mi Merlin, jak tam zajrzałam po okładkę Jak Pisać Kinga;-) ale dziękuję za polecenie, warto wiedzieć, że sprawdzona i godna polecenia:-)