26/06/2011

The trouble with Gwyneth

Gwyneth Paltrow ostatnio (powiedzmy w ciągu minionego roku, dwóch) awansowała do "elity" celebrytek, które publika kocha nienawidzić. Gdy w amerykańskim talk show Chelsea Lately użyła ona najwulgarniejszego słowa w angielszczyźnie (c*nt, czyli *szeptem* p**da), w dodatku opisując tak swoją babcię, wiele tweetów i sieciowych komentarzy obwieściło, że słodka "córeczka tatusia" Gwynnie zbrukała swój nieskazitelny jak dotąd wizerunek. Wprawdzie ten nadawany o późnej porze show słynie z niewybrednych, skatologicznych żartów, poza tym cała wymiana  wyglądała trochę jak zaplanowany skecz: Chelsea (gospodyni programu) odkrywa, że obie z Gwyneth miały babki Niemki, i mówi: Moja była s*ką, na co Gwyneth odpala: Moja była ****, ale mimo wszystko był to moment zwrotny w karierze kobiety, która w dużej mierze porzuciła aktorstwo, by zbudować nową karierę: lifestyle'owej guru, możliwej następczyni Marthy Stewart (sama Martha tweetowała: Is Gwyneth the next Martha?)
Były też jednak głosy, które postulowały, że użycie tego wulgaryzmu jest częścią strategii, wg której Gwyneth buduje swoją markę. Z całą pewnością nie ucierpiało na tym jej konto - jej książka kucharska (którą mam i ja) doskonale się sprzedaje, Goop.com, jej portal (do którego jeszcze wrócę) ma 150 tys. prenumeratorek, a oferty ról wciąż jeszcze napływają. Incydent z wulgaryzmem wkrótce zresztą przyćmiły  reakcje na przedrukowane w brytyjskiej prasie ogłoszenie, za pomocą którego Gwyneth i jej mąż Chris szukają guwernantki/wychowawcy dla swoich pociech. Osobiście nie znam ani jednej osoby, która spełniałaby wymienione przez nich kryteria - nieosobiście znam takich osób tylko kilka, jest to np. mer Londynu, Boris Johnson, absolwent Eton i Oksfordu i wybitny klasycysta, lub Stephen Fry, człowiek renesansu, najbardziej znany intelektualista w UK. Wątpię jednak, by tych milionerów skusiło  £62 tysiące pensji (średnia pensja roczna w Londynie to ok. 27 tysięcy, nauczyciel ze stażem zarabia ok. 30 tyś*), ale a nuż ktoś z Was może taką osobę polecić? Prywatny nauczyciel Jabłka i Mojżesza musi, oprócz angielskiego na poziomie native, znać także biegle francuski oraz chiński i/lub japoński, władać starożytną greką i łaciną i najlepiej mieć ukończone studia filozoficzne. Nie może to być jednak cherlak, bowiem ma także mieć kwalifikacje żeglarskie oraz umieć grać w tenisa na poziomie instruktora. To, że ma także posiadać takie umiejętności, jak gra w szachy, malowanie, gra sceniczna oraz gra na dwóch instrumentach muzycznych to chyba rozumie się już samo przez się?

Oczywiście, każdy, kto ma dzieci, chce dla nich jak najlepiej, i stara się, by otrzymały jak najlepszą edukację. Jeśli przy tym ma konto Krezusa, to może stawiać poprzeczkę wysoko, i szukać absolwenta najlepszych uczelni świata, a nie słowackiej au-pair. Wymagania Gwyneth i Chrisa to wyolbrzymione wymagania wielu najbogatszych rodziców z Zachodu. Z moich obserwacji jednak wynika, że dzieci bardzo zdolne to po pierwsze mniejszość, i nie da się z dziecka zrobić geniusza na siłę (co przyznaje nawet słynna Amy Chua), po drugie - o sukcesie życiowym przesądza wiele innych czynników, i niezwykle ważna, często ważniejsza niż intelekt i wiedza, jest inteligencja emocjonalna. Rozglądając się wśród znajomych, stwierdzam, że najlepiej powodzi się nie tym, którzy mieli najlepsze stopnie w szkole czy uznawani byli za najzdolniejszych, lecz tym, którzy a) byli "ustawieni" na starcie (np. odziedziczyli rodzinny interes czy mieli fundusz powierniczy) ** b) są najbardziej inteligentni emocjonalnie, a w niektórych przypadkach wręcz przebiegli w stopniu, który ociera się o cwaniactwo. Dlatego też postawię tezę, że ogłoszenie Gwyneth i jej męża było tu tak powszechnie wyśmiewane nie z powodu zawiści (a przynajmniej nie tylko), lecz dlatego, że przeważa tu opinia, iż dziecko powinno mieć czas, by być dzieckiem, i że nieustannie drylowanie nie jest korzystne dla jego rozwoju emocjonalnego.
Apropos zawiści - w jednym z wywiadów, których udzieliła wiele w związku z promocją książki, Gwyneth stwierdziła, że jej sukces wynika z jej ethosu pracy, i że "wielu ludziom nie chce się wysilać. (...)Wkurzam ich, bo mi się chce. Naharowałam się na to, by zdobyć i utrzymać wszystko, co jest udane w moim życiu."Jak chyba przewidziała, takie dictum dolało tylko oliwy do ognia, i na Huffington Post można było przeczytać: "Jak wiele uprzywilejowanych osób, Paltrow łudzi się, że zapracowała na wszystko, co osiągnęła, i jeszcze ma czelność się tym chełpić." Z jednej strony jestem skłonna bronić Gwyneth, bo nie da się ukryć, że wkłada sporo wysiłku w swoją karierę; z drugiej jednak strony wiadomo, że jako córka Hollywood royalty, nad której kołyską pochylał się np. Steven Spielberg, Gwyneth miała dużo łatwiej, niż większość początkujących aktorek. Rodziców się jednak nie wybiera, zatem to, co naprawdę Gwyneth mogę zarzucić - w ślad za niejedną tutejszą felietonistką - to uparte udawanie, że jest "zwykłą, pracującą matką". W opisie swojego typowego, pełnego zajęć dnia na Goop, ANI RAZU nie wspomina ona o tym, że może być tak zabiegana, bo ma nianię (i to niejedną), a zapewne także asystentkę, panią do sprzątania, osobną panią od prasowania, i szofera. Bogate kobiety, które odniosły sukces w swoim zawodzie, a które nie przyznają, że jest to możliwe tylko dzięki temu, iż stać je na sztab pomocników, są po prostu nieuczciwe. Nawet jeśli próbują udawać, że są "zwykłymi" ludźmi dlatego, że chcą się przypodobać civilians***, co jest zrozumiałe - tylko socjopata nie chce być lubiany - to podkreślanie, jak "normalna" i "pospolita" jest ich egzystencja (która tak naprawdę jest daleka od tego, co dla większości jest normą) prowadzi  do absurdalnej sytuacji, w której setki przeciętnie zarabiających, pracujących matek obwiniają się za to, iż ich życie nie jest równie ekscytujące. Nie mówiąc już o tym, że niegrzecznie jest kompletnie przemilczać istnienie ludzi, którzy wycierają smarki naszych dzieci czy wyciągają nasze włosy ze spływu w wannie.
Jeśli dotarliście do tego miejsca w poście, to pewnie dlatego, że macie nadzieję, iż napiszę o książce kucharskiej Gwyneth. Wypróbowałam z niej na razie dwa przepisy, z powodzeniem, więc podam jeden z nich i napiszę więcej o książce w następnym wpisie.

*W UK w ogłoszeniach o pracę zwykle podaje się pensję (roczną, nie miesięczną). Jest to ze wszech miar godna naśladowania praktyka, bowiem redukuje stres (wiesz, o jakie pieniądze się starasz i nie stresujesz się negocjacjami, mogąc się w trakcie interview skupić na jak najlepszym "sprzedaniu" siebie) a przede wszystkim ogranicza ryzyko sytuacji, gdzie w jednej firmie dwie osoby o identycznych kwalifikacjach i na tym samym stanowisku mają różne pensje, bo szef woli fertyczne brunetki od eterycznych blondynek, i przed procesem chroni go wielkie tabu, które w Pl otacza pensje - zetknęłam się z tą sytuacją w Polsce niejeden raz.
** W UK dochodzi oczywiście pochodzenie klasowe i ukończona uczelnia: dyplom z dobrymi ocenami z Oksfordu czy Cambridge praktycznie gwarantuje zatrudnienie, bo tutejsze elitarne uczelnie naprawdę są  kuźnią elit, w odróżnieniu od np. UW, mojej alma mater.
*** Tak celebryci mówią o nie-celebrytach.

28 comments:

  1. Czekam z niecierpliwością na Twoją recenzję książki Gwyneth Paltrow. Nie mam niestety do niej przekonania. Jest to moja całkowicie subiektywna ocena, bo książki nie znam. Zaliczam ją do książek kucharskich typu pisanych przez naszych, polskich celebrytów. Może się mylę, bo np. książkę Sophie Dahl lubię. Wierzę Twoim opiniom, a więc czekam z niecierpliwością. Mnie również irytuje pomijanie pracy innych osób zaangażowanych w pomoc celebrytom. To nie jest nic złego, ale nie należy ich pomijać. Miłego tygodnia.

    ReplyDelete
  2. Nie wiedziałam, że Gwyneth Paltrow należy na Wyspach do tych nielubianych celebrytek. W Polsce raczej jest obojętną postacią. Zaskoczyłaś mnie tym wpisem.

    ReplyDelete
  3. Nie przepadam za jej rolami filmowymi. Natomiast bardzo chętnie poczytam co tam można się o kulinarniach od Gwyneth nauczyć:)

    ReplyDelete
  4. Lo,

    moim zdaniem jest słabsza niż książka Sophie, poza tym dla Ciebie te przepisy byłyby chyba zbyt banalne. Mnie się przydała, ale z pewnością mogłabym się bez niej obejść;-)

    Śnieżko,

    wiesz, ona tu mieszka sporą część roku, Chris Martin to Anglik, więc siłą rzeczy publika się bardziej nią interesuje. Cieszę się, że Cię zaskoczyłam, lubię zaskakiwać moje czytelniczki:-)

    ReplyDelete
  5. Wiele celebrytek jest chwalonych za pogodzenie roli matki i żony z pracą zawodową. Zapomina się jednak, że są one otoczone sztabem pomocników - tak jak to opisałaś - dosłownie od wszystkiego. Gdy wracają do domu z planu zdjęciowego, mogą poświecić czas na zabawę z dzieckiem, bo całą brudną robotę wykona za nie ktoś inny. Poza tym nie pracują od 8 do 16 i mogą pozwolić sobie na długie urlopy. Odnoszą sukcesy w każdej dziedzinie życia, bo je na to zwyczajnie stać.

    ReplyDelete
  6. Juz kiedys sobie zawedrowalam na jej strone i w sumie nic tam nie znalazlam, co by sprawilo, ze chcialabym tam wracac lub kupic jej ksiazke... Po twoim poscie utwierdzam sie tylko w mojej opinii, chyba wole ja jako aktorke. Pozdrawiam serdecznie ;))

    ReplyDelete
  7. Ewon, otóż to. Ja cenię te sławne kobiety, które otwarcie mówią, że takie, a nie inne życie jest możliwe tylko dzięki temu, że mają pomoc, i sprawiedliwie muszę przyznać, że i takich wśród celebrytek nie brakuje. Tamara Mellon, szefowa Jimmy Choo, nawet pojawiała się w tutejszej prasie ze swoimi asystentkami, chwaląc je pod niebiosa. I to rozumiem. Nie rozumiem natomiast tej niechęci do przyznawania się, że zatrudnia się nianię, by móc pracować. Kreowanie się na superkobietę, ktora wszystko robi sama, sprawia, że zwykłe kobiety mają poczucie porażki.

    Miss_Coco,

    osobie o Twoich umiejętnościach kulinarnych ta książka raczej by się nie przydała.

    ReplyDelete
  8. Oczywiscie nie moge lubic Gwyneth, poniewaz to ONA jest zona Chrisa Martina (przypomina mi sie T-shirt, ktory pokazywalas przy okazji slubu ksiecia Williama - "It should have been me!" ;) ), ale z przyjemnoscia przeczytalam zebrane przez Ciebie informacje na jej temat (czyli - ciesze sie, ze nie tylko ja jej nie lubie.)
    We Francji rowniez podaje sie w ogloszeniach o prace wysokosc przyszlej pensji. Czasem jest jasno zdefiniowana, czasem pojawiaja sie widelki, powiedzmy "od 24K€ do 36K€ w zaleznosci od wieku i doswiadczenia."

    P.S. Gwyneth jest rowniez wspolodpowiedzialna za koszmarna - moim zdaniem - ekranizacje "Possession" A.S. Byatt, czyli jednej z moich ulubionych ksiazek i teraz, kiedy wyroslam juz z zadurzania sie w Chrisie Martinie, to wlasnie mam jej za zle ;)

    ReplyDelete
  9. Katasiu,

    :-) Mnie z kolei ona nieco rozczarowała jako Sylvia Plath, chociaż i ekranizacja Possession jest, tak jak mówisz, nieudana.

    ReplyDelete
  10. Nie przepadam za Gwyneth jako aktorką (ostatnio przebrnęłam przez "Possession", gdzie jej maksymalnie sztuczne pozy jaskrawo kontrastowały z subtelną grą Jennifer Ehle), a już jej persona jako "lifestyle guru" jest bardzo trudna do zniesienia. Jej pretensjonalność, pełne wyższości opinie każdy temat, łącznie z rzeczami, o których nie ma najmniejszego pojęcia ("szampon powoduje raka u dzieci" itp), New-Age mumbo jumbo o detoksach i makrobiotykach, aspiracje do duchowości pomieszane z wyliczanką najdroższych artykułów z Net-a-Porter, to wszystko tworzy maksymalnie irytującą mieszankę.

    ReplyDelete
  11. Sondro,

    wiedziałam, że mogę liczyć na Ciebie i na celne podsumowanie wszystkiego, co w Mrs Martin irytuje.

    ReplyDelete
  12. Czekałam na ten post! :-) Do Gwyneth mam stosunek ambiwalentny. Lubię i nie lubię jednocześnie. A najbardziej mnie wkurza, ze - jak piszesz - na GOOP nigdy nie wspomina, jaka kasa kryje się za prawie wszystkim, o czym pisze. Te hotele, które poleca, jakiś bufet w paryskim Ritzu, dostępny tylko dla VIPów. Kosmitka!
    W filmach bywa ciekawa. Swego czasu była na nią moda, stała się pupilką MIRAMAXU i mam wrażenie, że jednak teraz tych ról jest mniej, bo drogi jej i Weinsteinów się rozeszły.

    Śpiewa, gra, gotuje - fajnie , że jej się chce, bo przecież na dobrą sprawę mogłaby leżeć i pachnieć tylko. W sumie nic nie musi.

    A za niedocenianie pomocy - dwója! (Co innego Kelly Ripa, która oficjalnie powiedziała, że może w miarę gładko łączyć karierę i dom, bo ma sztab ludzi wokół siebie i nie ma w tym nic do podziwiania).

    ReplyDelete
  13. Swietny tekst. Dodam, ze GP nalezala do moich mniej lubianych celebrytek lata temu (nie uwazam ja za dobra aktorke, wrecz irytuje mnie jej styl grania, denerwuje ta jej maniera w zachowaniu podczas wywiadow, ostatnio podniosla mi cisnienie kilka tygodni temu w Something for the Weekend), a wydanie przez nia ksiazki kucharskiej przyjelam gromkim smiechem. Wiem, jestem szalenie nieobiektywna, ale nie wierze, ze znajde cos dla siebie w ksiazce autorki, ktora przez lata przekonywala nas o zaletach jedzenia produktow makrobiotycznych (za odpowiednio wysoka rzecz jasna cene, przypomina mi to zachwalanie wody kabalistycznej przez jej najlepsza przyjaciolke Madonne). Nie twierdze tym samym, ze dieta makrobiotyczna jest zla, albo ze Gwyneth nie potrafi gotowac, twierdze jedynie, ze to najpradwopodobniej nie bylaby pozycja, za ktora zpalacilabym pelna cene i z wypiekami na twarzy i ksiazka pod pacha ruszylabym do kuchni. ;) Nie mniej jednak czekam na recenzje. :)

    ReplyDelete
  14. Kasiu,

    no właśnie, ja też uważam, że to godne pochwały, że jej się chce i nie spoczywa na laurach, ale przydałoby się to jeszcze robić z większą dozą pokory i normalności.

    Karolino,

    też oglądałam ją w Something for the Weekend, ciekawiej wypadł Vidal Sassoon;-) Przypuszczam, że istotnie nic byś w jej książce nie znalazła, co by Cię porwało/zaskoczyło.

    ReplyDelete
  15. I jeszcze pytanie lingwistyczne: czy najbardziej wulgarne slowo w jezyku angielskim rzeczywiscie wymawia sie tak samo jak brytyjskie "can't", czy jest jakas roznica, ktorej ja nie slysze?
    A jesli wymawia sie tak samo, to czy dochodzi na tym tle do zabawnych (?) nieporozumien?

    ReplyDelete
  16. Niezłe pytanie:-) Słownik online podaje brytyjską wymowę wulgaryzmu jako /kʌnt/, zaś can't jako /kɑːnt/. Mąż twierdzi, że słyszy różnicę, ja też mam wrażenie, że różnica jest, ale na tyle subtelna, że dla non-native speaker trudno zauważalna. Natomiast nie zetknęłam się z nieporozumieniami, ten wulgaryzm jest tak silny i wciąż jeszcze na tyle rzadko pojawia się w mediach, że raczej nikt się myli;-)

    ReplyDelete
  17. No wlasnie Anno Mario, tez mnie 'bawi' gdy tego typu kobiety staraja sie za wszelka cene udowodnic, ze przeciez sa 'normalnymi, zwyklymi' matkami :/ Zdecydowanie latwiej jest byc zabiegana, gdy ma sie ten sztab osob do pomocy ;)
    A wymagania dla prywatnego nauczyciela wzbudzily lekki usmiech na mojej twarzy ;))

    Ksiazke mam w 'poczekalni' od kiedy tylko wyszla i nadal sie zastanawiam, czy powinnam ja kupic. Ale moze jednak powinnam? ;)

    Pozdrawiam!
    I milego tygodnia zycze :)

    ReplyDelete
  18. Beo,

    postaram się tak napisać recenzję, by Ci pomogła w tej decyzji:-)
    Dziękuję serdecznie!

    ReplyDelete
  19. Gwyneth właściwie zawsze była mi doskonale obojętna, jako aktorka i jako człowiek "w ogóle", więc nie budzi żadnych żywszych emocji. Choć i mnie pomijanie zasług całego sztabu asystentów, odwalających mniej lub bardziej "brudną" robotę, przy jednoczesnym kreowaniu się na boginię domowego ogniska coś podejrzanie zalatuje dulszczyzną. ;>
    Pomimo tego odcinek jej programu chętnie bym obejrzała, z ciekawości. :)

    Inna sprawa to książki kucharskie pisane przez celebrytów. Jakoś większość znanych z ojczystego gruntu jest tak odkrywcza, że po przekartkowaniu odkładam kolejne na księgarnianą półkę. Szkoda kasy. :) Osoby, dla których gotowanie to prawdziwa pasja (a przy okazji znane z tabloidów itd.), którą chciałyby zarazić innych, wydają się wyjątkami. Do sposobów dodatkowego zarabiania nic nie mam, szkoda mi tylko papieru na kolejne książkowe wydmuszki (atrakcyjna strona wizualna i minimum treści).
    Ale ciekawe, co ma do zaoferowania GP? :) A nuż znajdzie się coś godnego uwagi?

    ReplyDelete
  20. ‪Anna Maria‬ said...
    Słownik online podaje brytyjską wymowę wulgaryzmu jako /kʌnt/, zaś can't jako /kɑːnt/. Mąż twierdzi, że słyszy różnicę, ja też mam wrażenie, że różnica jest, ale na tyle subtelna, że dla non-native speaker trudno zauważalna.

    Anno Mario - to bardzo proste, jestem pewna, że Ty też słyszysz różnicę.

    Porównaj:
    rag/rug
    cap/cup
    ankle/uncle
    bat/but
    fan/fun
    lamp/lump
    mad/mud
    track/truck

    itd itd :-)

    Pierwsze to jest polskie "a", tylko z jeszcze bardziej otwartym pyskiem, jakby Ci doktor oglądał gardło, a drugie to takie jakby stękanie prawie bez otwierania ust.

    ReplyDelete
  21. Sondro,

    dziękuję, zgadza się, jednak nie chciałabym, żeby Katasia czy inne osoby, które to czytają, a nie używają angielskiego na codzień, przejmowały się, jeśli nie słyszą różnicy. W końcu wymowy tego słowa nie uczą na kursach;-) (chyba?!) a jest na tyle rzadko (jeszcze) używane, że i tak zawsze z kontekstu wynika, o co chodzi;-)

    ReplyDelete
  22. A ja trochę nie rozumiem jak można się tak emocjonować życiem jakiejś Celebrytki :) każdemu zdarza się przeklnąć... każdy ma wady i zalety. I (nie)celebryci miewają szczęście i nie wszystko co w życiu mają sami osiągnęli... bywa :)

    Życzę Ci miłego dnia i jestem ciekawa tej książki... :)

    ReplyDelete
  23. Katasiu_K, roznice slychac w polnocnych czesciach Anglii, gdzie ludzie maja tendencje do wymawiania U jak my Polacy. Ja mam z tym duzy problem i musze sie pilnowac, bo mowie w dziwnej mieszaninie ancentu z zagranicy (malo kto poznaje, ze z Polski) i lokalnego. Tak wiec czasem wymknie mi sie: sundej luncz. ;) Tak wiec z calym przeproszeniem - kan't albo kunt i juz wiadomo o co chodzi. ;) Pozdrawiam!

    ReplyDelete
  24. Mieszkam na polnocy Anglii od ponad czterech lat i wymawiam "kunt" ;). Nie, zeby to bylo jakos szczegolnie umilowane przeze mnie slowko ;). Przy okazji; swietny blog. Wpadam od jakiegos czasu. Pozdrawiam. Agnieszka

    ReplyDelete
  25. OK, to ja od tej strony - JAK do cholery funkcjonuje ten związek- GP i ChM? Są z tak kompletnie innych światów... Gwyneth nie ma w sobie za grosz naturalności - każda poza i grymas aż kipią od wystudiowania - brrrr... I tak, jest sciekle pretensjonalna! Kompletnie tego pojąć nie mogę jak tych dwoje stworzyło dom ;-)
    Choć przyznam, ze kiedyś, kiedy była nastolatką, GP troszkę mnie nawet zachwycała ;-) Serio!
    Mój drogi biegun, hehe!

    Świetny tekst, Aniu, swoją drogą :-) Oj, poczytałabym coś w podobnym tobie w polskiej prasie lifestylowej!

    ReplyDelete
  26. Mi,

    każdemu się zdarza, ale GP się dotąd nie zdarzało, a przynajmniej nie tak dosadnie - stąd ten szum. No i wielu ludzi irytuje udawanie kogoś, kim się nie jest. Zgodzisz się chyba, że najlepiej być sobą, a nie przyjmować sztuczne pozy?

    Karolino, Agnieszko,

    dziękuję za wkład regionalny:-) i miłe słowa.

    Maggie,

    serdecznie dziękuję:-) Mam nadzieję, że niedługo będziesz mogła poczytać, co prawda na razie nie w prasie, ale w internecie, bo zostałam zrekrutowana do nowego projektu lifestylowego właśnie:-)

    ReplyDelete
  27. Oj, Aniu, to jestem b. ciekawa tego projektu!!! I bardzo się cieszę! Zdradzisz szczegóły?

    ReplyDelete
  28. Maggie,

    dziękuję:-) Zdradzę jak tylko ruszy z kopyta:-)

    ReplyDelete

Kłaniam się!

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails