To fragment z książki pt. Poles Apart (tytuł to gra słów - Poles to Polacy, ale poles apart to obiegowy zwrot, oznacza "biegunowo różne"), napisanej przez Angielkę, Polly Courtney. Autorka zadedykowała książkę "prawdziwej Marcie", której historia zainspirowała ją do napisania powieści o młodej Polce, szukającej szczęścia w Londynie. Ta znajomość z Martą musiała być zażyła, gdyż Angielce, która nie ma za sobą doświadczenia emigracji, udało się wręcz nadzwyczajnie wcielić w skórę młodej polskiej imigrantki i nakreślić wiarygodny obraz jej doświadczeń, uczuć i przemyśleń. Osiągnięciem jest choćby to, że większość polskich słów nie zawiera błędów, za to zawiera polskie czcionki typu ę - prawdziwy wyczyn, gdyż przekręcanie nazwisk i słów słowiańskich to norma.
Marta, mieszkanka Łomianek i wyróżniająca się absolwentka marketingu na SGH, przyjeżdża do Londynu w połowie ostatniej dekady, z przysłowiowymi stoma funtami w kieszeni. Jej sytuacja i tak jest nieporównanie lepsza od innych imigrantów ze świeżo przyjętych do Unii krajów Europy Wschodniej (wiem, że do dziś niektórzy się obruszają w Pl, że Pl zaliczana jest do Europy Wschodniej, a nie Centralnej, moja rada: get over it): dzięki znajomościom ma zapewniony dach nad głową, i to nie bylejaki. Marta trafia do jednej z najdroższych i najelegantszych dzielnic Londynu - South Kensington. Autorka umiejętnie pokazuje kontrast między skromnym pochodzeniem bohaterki a środowiskiem bogatej i uprzywilejowanej angielskiej upper middle class. Marta na początku obrusza się, gdy Anglicy pytają ją, czy będzie operką - ona, z dyplomem SGH, nie zamierza się zniżać do takich zajęć. Szybko jednak dostaje lekcję pokory - jak tysiące Polaków przed nią, Marta zaczyna zdawać sobie sprawę, że polskie wykształcenie jest nic lub niewiele warte, że nikt nawet nie słyszał o SGH, a tym bardziej nie wie, że w Pl to uczelnia prestiżowa. Nikt też nie ceni doświadczenia uzyskanego w Pl, zwłaszcza w firmach, które nie są międzynarodowymi korporacjami - a nawet jeśli są, to fakt, że to filie w Pl, jest postrzegane na niekorzyść. Byłam zaskoczona, że Angielka tak trafnie opisała sytuację, którą i ja, i wielu moich znajomych w UK przerobiło nie raz. O ile nie ma się wykształcenia, które dość łatwo przekłada się na tutejsze realia (stomatologia, medycyna, inżynieria itp. - słowem, porządny zawód) to szanse na pracę na poziomie dostępnym dla absolwentów tutejszej uczelni są znikome. Taka jest prawda, wbrew mitom szerzonym na niektórych forach emigracyjnych. (Przy okazji mam nadzieję, że emigracja i normy unijne przyczynią się do tego, że polski system szkolnictwa wyższego będzie zreformowany. Kto ma pieniądze na to, by studiować np. filologię 5 lat, przy czym ostatni rok "studenci" de facto pracują, bo to rok poświęcony na "pisanie pracy", i już prawie nie chodzi się na wykłady czy zajęcia? Angielski system jest o wiele bardziej efektywny - 3 lata intensywnych studiów dziennych, które obejmują co najmniej ten sam zakres, co polskie studia pięcioletnie. I Bachelor's degree, to jak najbardziej dyplom ukończenia wyższych studiów. Niektórzy moi polscy znajomi się oburzyli, gdy tutejsze ministerstwo oświaty oficjalnie uznało polski tytuł magistra za równoznaczny z tutejszym Bachelor's, ale nie mieli racji. Ogromna większość Brytyjczyków poprzestaje na Bachelor's, studia magisterskie to tutaj studia podyplomowe, często wykraczające poza zakres polskiej magisterki. Nikt, poza studentami takich kierunków jak weterynaria czy medycyna, nie ma czasu ani pieniędzy, ani, co ważniejsze, potrzeby, by studiować dłużej niż 3 lata. Jeśli chce kontynuować edukację, może wybierać między doktoratem a magisterką - żeby zrobić doktorat, nie trzeba wcześniej robić magistra. Decyduje się na to niewielu, głównie osoby z bogatych rodzin, lub te, które chcą robić karierę naukową.)
Po różnych perypetiach Marcie udaje się wreszcie, z pomocą angielskiej przyjaciółki, dostać pracę w agencji marketingowej, ale i tu zazdrosne tubylki zastawiają na nią pułapki. Office politics, i wbijanie noża w plecy nie jest angielską specyfiką, ale bycie imigrantem a więc słabsza pozycja na starcie, sprawia, że biurowi intryganci mają ułatwione zadanie. Nie zdradzę tu, czy Marcie udało się wyjść z opresji obronną ręką, i czy ona i Dominik będą razem, bo zepsułabym przyjemność osobom, które zdecydują się na lekturę (mogę pożyczyć mój egzemplarz).
Mimo że autorce nie udało się do końca ustrzec przed stereotypami, i to zarówno w stosunku do Polaków (prowincjonalny ubiór, łamana angielszczyzna), jak i do Brytyjczyków (wszyscy bogaci Anglicy z wyższej klasy średniej to aroganci i hipokryci), polecam tę książkę, szczególnie Polakom z UK, ale i innym mieszkającym za granicą, choć powinna zaciekawić też osoby z Polski.
Na stronie autorki dostępnych jest 5 rozdziałów za darmo. Książkę w oryginale można też kupić w Amazonie. Polskie tłumaczenie nosi tytuł Oddaleni, ale nie mogę znaleźć informacji, czy już jest w Polsce. Na pewno jest dostępne w księgarni internetowej dla Polaków w UK, Piąta Strona Świata.
To niezupełnie tak, że na studiach magisterskich, praktycznie nie ma zajęć. Szczęściarze, którzy mogą wtedy tylko zajmować się pisaniem pracy. Przez 2 lata studiów magisterskich miałam tyle zajęć, egzaminów, chyba więcej niż na 1 i 2 roku, nauki było po uszy. A samo seminarium magisterskie wymagało solidnego przygotowania, na każde zajęcia (mała grupa, forma warsztatów-dyskusja) musiałam przeczytać nowe rzeczy. Nie wiem jak na innych wydziałach ale na moim (filologia) czy mojego Miłego (architektura), studia magisterskie to dużo zajęć i dużo egzaminów.
ReplyDeleteCo do respektowania tytułów i tłumaczenia ich, to w Irlandii jest podobnie, większość kończy na Bachelor's i jest to wykształcenie wyższe. Niewiele osób decyduje się na Master. Jednak nie spotkałam się z tym aby Master uważać za Bachelor's (szczególnie gdy np. mam dwa dyplomy -licencjat i magister- ale każdy z różnych kierunków badań). Tutaj Master (Magister) to Master a Bachelor's (licencjat) to Bachelor's:)
Książka mnie bardzo zaciekawiła, na pewno się na nią skuszę jak wpadnie mi w ręce.
Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję za komentarz. Tu też, o ile wiem, architekturę studiuje się dłużej, niż 3 lata, ale filologie "tylko" 3. Myślę, że sęk w tym, że oni tu mieszczą ten sam materiał, co w Pl przez 5 lat, w 3 intensywne lata - dlatego też system ocen jest inny (nie wiem, jak w Irlandii, ale tu są tzw honours, a nie numerki), bardziej pod kątem całego przebiegu studiów a nie samej pracy końcowej. Jeśli to Cię interesuje polecam zajrzeć na stronę NARIC: http://www.naric.org.uk/
ReplyDeleteW wielkim skrócie:
Polski mgr (studia jednolite, 5-letnie) to BA (humanistyczny) lub BSc
(ścisły).
Ale juz po tzw. reformie bolońskiej: licencjat to BA lub BSc, magister (2-letni) to Master (odpowiednik taught Master, w odroznieniu od Master by research) - MA (humanistyczny) lub MSc (ścisły).
Inżynier nie jest równy BSc, ale jest tlumaczony jako Diploma in...
I tak dalej. Dlatego uważam, że wyższe szkolnictwo warto po pierwsze skrócić tam, gdzie to możliwe (5 lat to są ogromne i wciąż rosnące koszty), po drugie tytuły i oceny końcowe trochę bardziej umiędzynarodowić.
Podsumowując: ja np. mam i licencjata z jednego kierunku, i magistra z drugiego, mogę więc używać tytuł MA (Master of Arts, skończyłam dziennikarstwo). Ale ktoś, kto studiował 5 lat ten sam kierunek, zazwyczaj ma tytuł tłumaczony na Bachelor of Arts (humanistyczny) lub Bachelor of Science (ścisły), a nie Master.
ReplyDeleteMój mąż skończył SGH i żałuje. Ta prestiżowa uczelnia dysponuje bardzo niewielką liczbą wykładowców, którzy mają rzeczywisty kontakt z biznesem na przykład. Zresztą studia w Polsce są naparwdę mocno teoretyczne. Czy uwierzysz, że na mojej filologii polskiej były zajęcia z romantyzmu, na których pani prezentowała teorię, jak ważne są owady w "Dziadach"? Podawała łacińskiwe nazwy muszek, komarów i klarowała, jak to wpływa na odczytanie "dzieła". Bez reformy szkolnictwa wyższego daleko nie zajedziemy.
ReplyDeleteKurcze, to niesprawiedliwe. Masz rację tytuły powinny być umiędzynarodowiane. Powiem Ci jakie jest rozporządzenie ministra. Zapłacilam za odpis dyplomu w jęż. ang. ale...uwaga! tytuł na odpisie musi być w oryginale, czyli PO POLSKU. W odpisie. W jęz. ang. Bo tak zarządził minister. Muszę się dokładnie przyjrzeć tym tłumaczeniom dyplomów. Dzięki za namiar:)
ReplyDeleteA 5lat studiów to rzeczywiście długo, choć nie mogę się wypowiadać o każdym kierunku, bo nie wiem ile jest rzeczywiście materiału na innych wydziałach. Są przedmioty bardzo obszerne, i nijak się nie da ich skondensować, potrzeba czasu, choćby na ćwiczenia. Są takie, które pewnie można wyłożyć w połowie krótszym czasie. Są też zupełnie zbędne. Kwestia kierunku, na pewno.
Pozdrawiam!
Dragonfly,
ReplyDeleteserdecznie dziękuję za komentarz. Rozbawiłaś mnie tą historią z owadami, grunt to poczucie humoru, ale wyobrażam sobie, że wtedy Tobie nie było do śmiechu...
Reforma moim skromnym zdaniem jest nieukniona.
Patrycjo,
dziękuję za odzew. No niestety, takie kwiatki wciąż pokutują:-(
Masz zupełną rację, weterynarii czy stomatologii nie da się skrócić, wszystko zależy od kierunku - ale skoro tu i w Irlandii udaje się przerobić ten sam materiał np. na iberystyce (moja sąsiadka ukończyła w zeszłym roku, więc wiem, że zajęło jej to 3 lata) przez 3 lata, to dlaczego w Pl rozciąga się to na 5?
Ha! Już wiem dlaczego:)
ReplyDeleteŻeby sobie przedłużyć o 2 lata czas beztroskiej młodości:D
Potem już tylko dorosłość i obowiązki, obowiązki, wyścig po karierę...
Witaj Anno Mario,
ReplyDeletePo pierwsze, dzięki serdeczne za ciekawe rekomendacje książkowe... Niestety, nie znalazłam tej pozycji - Poles Apart - na amerykańskim Amazonie. Pod tym tytułem są głównie książki o biegunach i globalnym ociepleniu ;=), ale równiez jedna nowela, tylko o zupełnie innym temacie.... Może uda mi się tę książkę kupić w Polsce, w trakcie pobytu świątecznego.
Zgadzam się, po pierwsze, że Master nie ma nic wspólnego z Bachelor, przynajmniej po tej stronie Wielkiej Wody, a po drugie, to polski system edukacyjny zdecydowanie powinien przejść gruntowną reformę. Wygląda na to, że niektóre kierunki (tak jak pisze Patrycja) naprawdę przedłużają młodym ludziom czas relatywnej beztroskości.... Ja mam też BS, i dwie Master, i musiałam naprawdę ciężko na nie zapracować, ale to było jeszcze nic z pierwszymi dwoma latami doktoratu - chyba czytałam nawet w czasie tych kilku godzin ukradzionych na sen, hihihiih....
Pozdrawiam serdecznie z Portland, obserwując Twojego ciekawego bloga już od jakiegoś czasu...
Wsamraziku (fajny nick:-)
ReplyDeleteDziękuję bardzo za odwiedziny i miłe słowa:-)
Szkoda, że książki nie ma w amerykańskim Amazonie.
Nie wiem, czy polska wersja jest w polskich księgarniach - na pewno jest w tutejszych polonijnych. W każdym razie mam nadzieję, że uda Ci się ją kupić - jeśli nie, daj znać, coś wymyślimy:-)
Anno Mario,
ReplyDeleteCieszę się,że podoba Ci się mój nick - moja "prawie siostra", czyli przyjaciółka od dzieciństwa go stworzyła... A co do książki, to właśnie chodzi mi o angielską wersję, na prezenty dla moich amerykańskich przyjaciół (przeczytałam dostępne pierwsze pięć rozdziałów z wielką nostalgią - wspomnienia wracają nawet po tylu latach....).
Oh, powiało smutkiem trochę......