Ze świecą szukać negatywnych opinii o serum na nieprzespane noce Midnight Secret Guerlaina (tajemnica to nie tyle północy, co Poliszynela) czy serum na noc Advanced Night Repair Estee Lauder. Te kosmetyki powinny mieć na etykietce ostrzeżenie: uwaga, produkt powoduje uzależnienie i możesz sprzedać za niego duszę diabłu (lub, w UK, zaciągnąć drugi kredyt pod dom - remortage).
Oczywiście, można zaoszczędzić na tych luksusach, które ścierają grzechy poprzedniej nocy niczym gumka chińska, żyjąc higienicznie, ale miło jest wiedzieć, że jeśli zostaniemy zaproszone na school disco* i będziemy pić cydr** oraz tańczyć do Girls just wanna have fun całą noc, to wystarczy nałożyć któryś z tych kosmetycznych odpowiedników gorsetu, by niemowlęta nie wybuchały płaczem na nasz widok.
Jeśli chodzi o kosmetyki do makijażu, to dla mnie, i dla wielu kobiet, takimi beauty heroes są już tusze do rzęs Hypnose Lancome oraz Maestro Armani. Ponadto status klasyków uzyskały róż w kamieniu i sztyft The Multiple marki Nars, szczególnie słynny odcień pod nazwą Orgasm a także korektory Secret Camouflage Laury Mercier (czy koncerny kosmetyczne mają fetyszystyczny stosunek do słowa "secret"?). Sztyft Nars, którego można używać też do ust, wygląda bardzo naturalnie (choć lojalnie uprzedzam - Orgasm ma błyszczące drobinki) - ja mam odcień Riviera, ale jeśli szukacie idealnego brzoskwiniowego odcienia, to warto mieć Orgasm (oops!).
Guerlain to marka, która ma na koncie wiele klasyków - oprócz powyższego serum, także wiele zapachów, oraz, rzecz jasna, meteoryty i terakotę (brązujące albo rozświetlające pudry).
Czas pokaże, czy Rouge Coco, szminka Chanel, przejdzie do klasyki. Co jest pewne, to to, że znakomicie się sprzedaje. Dowiedziono, że w czasach kryzysu rośnie sprzedaż pomadek- to tzw. Lipstick Index. Im gospodarka bardziej chora, tym kobiety chcą lepiej wyglądać. Kiedy z groszem krucho, odrobina koloru z tubki to tani sposób na to, by poczuć się lepiej - a przecież o to w makijażu chodzi.
Zdjęcie z kampanii nowej linii szminek Tom Ford.
* School disco - szkolna dyskoteka, to prawdziwy fenomen w UK. W skrócie: stare konie i krowy ubierają się w szkolne mundurki i tańczą do muzyki, jaką grano na prawdziwych dyskotekach szkolnych w czasach, gdy oni chodzili do szkoły, a zatem z lat 80. - w tej zabawie gustują bowiem ludzie urodzeni w latach między końcem lat 60. a początkiem lat 80. Jeśli zobaczycie w Londynie grupkę dorosłych kobiet w białych bluzkach, kusych, plisowanych spódniczkach i w krawatach, to będzie wypad na school disco. Legendarne są school discos organizowane w sali w dzielnicy Hammersmith - w czasach młodości chmurnej i durnej poszłam właśnie tam - było to moje pierwsze zetknięcie się z tym zjawiskiem. Są to najczęściej imprezy organizowane przez firmy, dla których to dochodowy interes, ale niedawno nasza znajoma tak uczciła swoje 40. urodziny. Czy się przebrałam? Też pytanie.
** Cydr to tradycyjnie w UK napój nastolatków, bo jest tani i alkoholowy (choć niezbyt mocny). Swoją drogą, nie pojmuję, dlaczego Polska, kraj raczej nienarzekający na brak jabłek, zupełnie nie ma tradycji produkcji i konsumpcji cydru. Zawsze mnie to zastanawiało.
Zawsze przyjemnie jest sobie u Ciebie poczytać o tych luksusach, na które mnie nie stać(ale uparcie wierzę, że to tylko kwestia czasu). Jako bardziej egalitarny i łatwiej dostępny moją uwagę zaprzątnął na chwilę trend na school disco i chociaż w czasach szkolnych raczej tych imprez nie lubiłam, to teraz chyba bym się wybrała. A co do cydru – podzielam Twoje zdanie, bo z tego co wiem, to w Polsce nawet jakikolwiek cydr trudno dostać.
ReplyDeleteJa też na luksus pozwalam sobie nie tak często, jakbym chciała. Są takie rzeczy - mleczka, toniki - na które wydaję niewiele, bo wtedy mogę więcej wydać na tusz czy podkład - na szczęście można kupić dobre kosmetyki pielęgnacyjne za nieduże pieniądze. Poza tym zbieram punkty na karcie lojalnościowej i potem wydaję je na coś, na co normalnie bym sobie nie pozwoliła:-) Poza tym korzystam z promocji i kupuję VAT -free (są sklepy online ulokowane na Jersey i sprzedają kosmetyki bez Vat-u). Napiszę niedługo więcej.
ReplyDeleteTa moda na school disco zaczęła się tu już z 10, a może i więcej lat temu - oczywiście tutaj ma to ten smaczek, że WSZYSCY noszą mundurki, bez względu na szkołę. Zapewniam, że to super zabawa.
Kie licho z tym cydrem? Przecież Pl od lat (wieków?) jest w czołówce producentów jabłek, a nikt nie wpadł na pomysł robienia cydru. Nie tylko Anglicy go robią, ale też Francuzi np. Robi się słodkie i wytrawne, robi się też perry - cydr z gruszek...
Chciałabym mieć i ja ten luksus, że wchodzę do drogerii i biorę WSZYSTKO, co warte brania..:-) Jeśli chodzi o perfumowe evergreeny, to zdumiewa mnie nieustające poparcie setek tysięcy, ba! milionów kobiet dla najsłynniejszego zapachu Chanel - No 5. Okropność, jak to "pachnie". Poza tymi perfumami Chanel kocham.
ReplyDeleteO cydrze czytałam wiele razy, nie piłam. :/
Hi, hi, to ja jestem jedną z tych milionów:-) Przyznam, że lubię No5, choć nie jest w pierwszej 5 moich ulubionych.
ReplyDeletePo wakacjach w Bretanii mam tamtejszy cydr zamiast krwi w żyłach, póki co. Chyba sięgnę po dwa pierwsze cuda:) Kiedyś ich używałam.
ReplyDeletePoza Nars i Mercier znam te, które podałaś. Chociaż Hyponose nie lubię. Zdecydowanie są to klasyki.
Delie,
ReplyDeletemiło Cię widzieć po powrocie:-) Oglądałam już zdjęcia - wspaniałe. Cydr bretoński można tu czasem kupić, jet mniej słodki niż popularne angielskie, chciałabym kiedyś napić się go do woli na miejscu, w Bretanii:-)
Czy jedliście też tamtejsze naleśniki?
Aniu, dzięki!:)
ReplyDeleteA naleśnikom zamierzam poświęcić jeden cały wpis-bo zjadłam na miejscowym festynie najlepszego naleśnika w życiu:)
Przeczuwałam, że naleśniki się wkrótce pojawią:-) Czekam niecierpliwie.
ReplyDeleteRoze Nars oszalamiaja wyborem kolorow (i nazwami;-) Wszystkie marki sa mi znane i rzeczywiscie sa to zelazne hity, ze sie tak wyraze (szczegolnie dwa pierwsze i pudry Guerlain)
ReplyDeleteP.S. No 5 Chanel i ja nie lubie, odrzuca mnie ten zapach, dusi wrecz (ale np. rownie ciezki i "duszny" Opium YSl na mojej Mamie pachnie dobrze, choc tez mnie nieco drazni;-)
Co do cydru - daj spokój. Jest jeden produkowany w Polsce, w majątku Sławno, butelkowany jak szampan i smakujący jak szampan dla dzieci. W Warszawie jest jeden znany mi sklep, gdzie cydr bywa - sprowadzany własnym sumptem z Niemiec czy skądś. Kupiłam raz, bo nie da się tam zaparkować i trzeba jechać w tej chwili, kiedy się dowiemy, że jest - bo po 4 godzinach nie będzie. Bywał Strongbow w Champions (w Marriotcie w Warszawie), ale nie ma, bo expatów nie starczyło, żeby wypijać beczkę czy ile tam.
ReplyDeleteAnno,
ReplyDeletedziękuję bardzo za komentarz. Zdaje się, że zidentyfikowałyśmy tu niszę na polskim rynku;-) Producenci/importerzy, czytajcie i wyciągajcie wnioski!
Anno Mario,
ReplyDeletejuż się nauczyłam, że jeśli mnie coś wydaje się doskonałym pomysłem na biznes, to jest to murowana klapa - i na odwrót. Więc sądzę, że na cydr będę musiała czekać do wycieczek zagranicznych, jak dotąd :)
Mówisz?:-)
ReplyDeleteA ja myślę, że przy odpowiedniej kampanii reklamowej i marketingowej (wysyłanie darmowych butelek blogerom) można by wykreować potrzebę;-) No i sprzedać jako alternatywę dla piwa i gazowanych napojów - oczywiście cena musiałaby być na tym samym poziomie.
Jeśli Ty jesteś marzeniem marketingowca, to ja jestem jego zmorą :) rzadko kiedy sięgam po nowości, bo jestem kosmetycznym betonem... ;p jak już zaufam, to się trzymam tego właśnie :) a że używam niewielu kosmetyków... to już w ogóle pewnie mnie ci marketingowcy nie lubią :)
ReplyDeleteTakże jestem wierna moim kosmetykom :)
Amen :)
Moje podejście jest schizofreniczne;-P Z jednej strony lubię nowości, z drugiej strony wracam często do dawnych faworytów.
ReplyDelete