Pierwsze święta Bożego Narodzenia w nowym, własnym domu spędziłam, jak tradycja nakazuje, w stylu sybarytycznym: jedząc, pijąc, zamiast lulek świece paląc. Każdego dnia pławiłam się w błogiej świadomości, że jestem u siebie, że nikt mi nie zadzwoni z absurdalnymi żądaniami, ani nie będzie domagał się podwyższenia i tak astronomicznie wysokiego czynszu, ani ignorował moje z kolei grzeczne prośby o minimalne choćby ulepszenia (nie jesteśmy pod tym względem żadnym wyjątkiem - złe warunki i poniewieranie przez właścicieli i agentów to dla setek tysięcy mieszkańców południowej Anglii codzienność). Świąteczne wizyty gości, spotkania i wypady zapewniły niejedną wymówkę, by nie zasiąść do pisania. I tak, kiedy wreszcie wymówek zabrakło, odkryłam, że mój tzw.
writing muscle (mięsień pisarski) co nieco sflaczał. To określenie wzięło się stąd, że pisanie, nie tylko Prawdziwej Literatury, ale także na skromnym poziomie, wymaga przede wszystkim
praktyki, nie talentu. Największym wrogiem pisarza jest nie blokada czy brak natchnienia, ale
odkładanie pisania na później i wynajdowanie sobie czynności zastępczych - jedna z moich ulubionych felietonistek ma najczystszy dom wtedy, gdy nagli ją termin (
deadline) - taktyka dobrze mi znana, niestety. Kiedy w Polsce miał powstać pierwszy wydział przyjmujący studentów na kierunek pod nazwą
Creative Writing - dyscyplina o wieloletniej i ugruntowanej tradycji w USA i Wielkiej Brytanii, której absolwentami są twórcy takiego formatu, jak Kazuo Ischiguro czy Ian McEwan - na forum Gazety zaraz odezwało się wielu piszących, że po co, że nie potrzeba, bo"pisania się nie da nauczyć, najważniejszy jest talent". Otóż nie - nawet twórczość artystyczna to w 90% wysiłek, w 10% - talent. Inni te proporcje nawet zaostrzają, twierdząc, że 99% to pot, a tylko 1% - "iskra boża".
Nie wiem, na ile w polskich kręgach inteligenckich znane jest pojęcie "10 000 godzin" - tu ta teoria, którą w książce pt.
Outliers wyłożył
Malcolm Gladwell*, jest bardzo znana, i cytowana w tysiącach artykułów. Jest to uwspółcześnione i poparte, jak to u Gladwella, wieloma faktami i przykładami, rozwinięcie starożytnego: "Praktyka czyni mistrza" czy też staropolskiego "Bez pracy nie ma kołaczy" *mrugam*: w skrócie teoria ta zakłada, że by osiągnąć poziom kompetencji w danej dziedzinie (w grze na instrumencie, dyscyplinie sportowej, języku obcym - w każdej nowej umiejętności), trzeba spędzić ucząc się jej/ćwicząc przynajmniej 10 000 godzin. Ta teoria jest tak popularna, że stanowi niemal ortodoksję, choć bywa co jakiś czas
podważana. Jedno jest pewne - bez pracy nie ma nie tylko kołaczy, ale nawet suchara, i dlatego postanowiłam poćwiczyć moje "mięśnie twórcze", pisząc tu do końca stycznia CODZIENNIE. To mnie powinno kreatywnie rozruszyć i przyzwyczaić do spędzania przed ekranem wielu godzin każdego dnia.
A Wam jak mija styczeń?
|
Ostatnie zdjęcie naszej choinki, tuż przed rozebraniem |
*Gladwell jest także autorem teorii pod nazwą Tipping Point (taki był tytuł jego książki - po polsku to "punkt przełomowy" (niedoskonałe, ale najlepsze tłumaczenie) - tipping point to dziś powszechnie używane wyrażenie.
Święta prawda. Wychowałam się między literatami wszelkiej maści i formatu i doskonale znam ten problem. Najgorsze jest odkładanie i długie przerwy.
ReplyDeleteA zatem chciałabym Ci życzyć w 2015 jak najwięcej czasu i ochoty na pisanie. I wszystkiego dobrego tak ogólnie. :)
Dziękuję serdecznie i Tobie również życzę wszystkiego naj...w 2015 roku!
ReplyDeleteNo to jest chyba najcudowniejszy nius ever! :-)
ReplyDeleteZgadzam się, że nie ma nic za darmo. Nie wierzę w natchnienie, które pozwala spisać tomiszcze w trzy dni. natchnienie to pomysł,a le żeby go obrobić, trzeba się po prostu przywiązać do biurka. :-)
This comment has been removed by the author.
DeleteJak powiedział nasz wspólny ulubieniec, Stephen King: "Just sit down and f***king write it!":-)
DeleteDziękuję i pozdrawiam!