Kompozytor i librecista Richard Thomas uczynił przedmiotem swojej "opery" Jerry Springera - człowieka, który zbudował karierę na podsycaniu waśni ludzi, którzy oblaliby rozmowę kwalifikacyjną w McDonald'sie. Show pt. Jerry Springer: The Opera odniósł sukces zarówno na londyńskim West Endzie, jak i nowojorskim Broadwayu, i ściągnął na twórców gniew chrześcijańskich fundamentalistów, oburzonych "bluźnierczymi" piosenkami. Thomas lubi prowokować - także w najnowszym musicalu, Shoes, było kilka piosenek, które zbulwersowałyby zapewne co bardziej "moherowy" element społeczeństwa (o czym nieco dalej), dlatego, jak napisała karoLina w komentarzu pod wpisem, w którym zapowiedziałam wyjazd do teatru - show raczej nie zawita nad Wisłę.
Ale od początku. Sadler's Wells to teatr specjalizujący się w sztuce tańca - jeśli do Londynu przyjeżdżają słynne widowiska taneczne ze świata (np. argentyńska Tanguera), zwykle występują właśnie w tej imponującej sali w dzielnicy Islington.
Shoes to rewia: upajająca mieszanka tańca, muzyki (granej na żywo i niezwykle chwytliwej), satyry, dowcipnych gier słownych (angielski obfituje w idiomy związane z obuwiem i stopami, nie mówiąc już o rozkoszach homofonicznych: soul - sole etc) oraz instalacji wideo. Na samym początku publiczność słyszy "Jeśli nie lubicie butów, to przed wami baardzo długi wieczór" - w tym samym czasie ja, już kompletnie zahipnotyzowana, powtarzałam w duchu za Faustem "Chwilo, trwaj". Czasem, gdy współpracuje kilkadziesiąt utalentowanych osób, następuje alchemiczna reakcja i pot i wysiłek przemieniają się w czyste artystyczne złoto. Thomasa wspomagał nagrodzony Olivierem (prestiżowe nagrody teatralne) reżyser Stephen Mear oraz pięcioro choreografów - układy choreograficzne były fantastyczne, tańca takiej klasy nigdzie nie widziałam. Za instalacje wideo odpowiedzialny był znany reżyser teledysków. Zespół Sadler's Wells to śmietanka taneczna w kraju, w którym nie brakuje talentu w tej dziedzinie.
Richard Thomas |
Już po wstępie wiedziałam, że Shoes będzie inne niż wszystko, co do tej pory widziałam, i bardzo zabawne. I tak było do końca - gdybym mieszkała w Londynie i była milionerką, kupiłabym bilety na kilka następnych terminów. Na początku otrzymaliśmy krótkie streszczenie historii obuwia, od prehistorii( "Życie było okropne, krótkie i brutalne/ Stopy krwawiły") po współczesny diabelski wynalazek - Crocs'y. Był też numer, w którym "Jezus" śpiewał lirycznie o sandałach Birkenstocks (pierwsza kontrowersja) - dlatego, że po angielsku tego typu sandały męskie zwie się "Jezusowymi" (Jesus sandals). Kiedy mowa o butach i fetyszyzmie, nie można uniknąć przywołania imienia Imeldy Marcos - toteż pojawiła się i ona, nad nią na ekranie zawieszonym nad sceną zdjęcia z archiwów policji filipińskiej przedstawiające buty z jej kolekcji (która była tak monstrualna, że gdyby Imelda zakładała trzy różne pary dziennie, spędziłaby ponad 3 lata nigdy nie zakładając tej samej pary dwa razy) i która na pytanie, dlaczego była tak pazerna, zaśpiewała "Zrobiłam to dla miłości, zrobiłam to dla... turystyki" - do końca nieskruszona (co jest ponoć zgodne z rzeczywistością). Thomas nie mógł też pominąć najsławniejszej fikcyjnej butoholiczki, Carrie Bradshaw. W numerze, który wywołał największy aplauz widowni, tancerki przebrane za zakonnice (druga kontrowersja) intonują niczym chór zakonny i w konwencji hymnu kościelnego piosenkę, której tekst to po prostu lista (litania) ikonicznych nazwisk, od których butoholiczkom miękną kolana: Manolo Blahnik, Jimmy Choo, Christian Louboutin, Miuccia Prada itd. Innemu wielkiemu mistrzowi, którego buty nosiły Sophia Loren i Marilyn Monroe, czyli Salvatore Ferragamo, poświęcono osobną piosenkę, a na scenie pojawiła się piramida pełna prawdziwych Ferragamos... Ale pokazano wszelkie rodzaje obuwia, łącznie z butami narciarskimi, baletkami, Uggs, japonkami, kaloszami i butami sportowymi.
Tak naprawdę jednak buty są w Shoes metaforą - jak w linijce, która nie pojawiła się w ostatecznej wersji show, a którą Thomas zacytował w wywiadzie w Sunday Times: Sometimes you win, sometimes you lose/The show's about life, and the metaphor is shoes. Buty, przedmiot codzienny i pospolity, a jednak wzbudzający u ludzi całą gamę emocji, od ekstazy do odrazy.
Ach, to zdecydowanie coś dla mnie! Niestety na razie Londyn jest poza moim zasięgiem.
ReplyDeleteDziękuję za relację, bardzo ciekawa :)
Chciała bym to zobaczyć!
ReplyDeleteAch, jednak nie ma jak pasja! Relacja, że hej...
ReplyDeleteMisiu,
ReplyDeleteo Tobie myślałam, zarówno w czasie przedstawienia, jak i pisząc posta:-) Polecam gorąco Sadler's Wells.
Wsamraziku,
Shoes ma ponoć pojechać do Nowego Jorku - ale to dla Ciebie daleko...
MIQ,
dzięki:-)
zazdroszcząc bardzo
ReplyDeleteWitaj Aniu,
ReplyDeleteSole i soul to homofony (brzmia tak samo, w polskim to np. Bog i buk, kod i kot, dzieki wyglosowi), onomatopeja to dzwiekonasladownictwo, np. 'cwir cwir' w jezyku polskim albo 'bang' w angielskim.
Pozdrawiam.
Ja buty uwielbiam, ale na takim musicalu chybabym zasnela — co za duzo to niezdrowo :)
Ola
Olu,
ReplyDeletedzięki, masz oczywiście rację (pomyliło mi się), już poprawiłam;-)
Było na tyle głośno i dynamicznie, że na sen raczej były marne szanse;-) Poza tym, show był naprawdę fantastyczny, nie tylko ja się świetnie bawiłam, sądząc po długich oklaskach i okrzykach publiczności.
New York to tylko 4.5-5 godzin lotu ode mnie, hihihi... ale w połączeniu z cenami biletów, hotelem, itd. to po prostu niemożliwe przedsięwzięcie dla ubogiej studentki... ale loteria wciąż kusi obietnicą(pamiętam, że też oczekujesz wygranej ;=)
ReplyDeleteBardzo lubię musicale. Szkoda, że u nas tylko jeden Teatr Roma trzyma fason. Widziałam kiedyś "42nd Street" w Monachium, ale dużo bym dała za fajne show w Londynie lub NY. Zazdroszczę i dzięki za post! :-)
ReplyDeleteBirkenstocks w kwiatki to moje buty w pracy (zgadnij gdzie pracuję ?) Uwielbiam Twoje relacje i opisy. Niosą ze sobą tyle ciekawych wiadomości i nowości. Horyzont się rozszerza. Zaczęłam ostatnio rozmyślać o butach Ferragamo.
ReplyDeleteKasiu,
ReplyDeleteczęsto bywałam w Romie swego czasu:-)
Lo,
w szpitalu?:-)
Bardzo wielkie dzięki za szczodre komplementy.
Buty Ferragamo to zawsze miły przedmiot rozmyślań:-)
Aniu, bingo!!! Idź teraz szybko zagrać na loterii.
ReplyDeleteANIU - ze zdumieniem odkrywam coraz więcej ludzi z pasją, a już myślałam, że jestem ostatnim przedstwiecielem gatunku dawno wymarłych dinozaurów. Jola (wsamrazik) podesłałam mi linka do twojego wpisu o musikalu "Shoes" w reakcji na przeczytanie mojego o opętaniu musicalami. Musicalu nie znam, ale twoja relacja jest dla mnie gwarancją wspaniałych przeżyć. Niestety do Londynu mi troszkę daleko. Na razie pozostaje mi Roma, do której z Gdańska też kawałek drogi.
ReplyDelete