28/04/2010

Jedzenie mięsa

UWAGA: Wpis zawiera drastyczne treści; najlepiej nie czytać w trakcie jedzenia.

W 1946 roku amerykańscy hodowcy drobiu zwietrzyli szansę na większe zyski - "nowy, wspaniały świat" inżynierii genetycznej. W USA ogłoszono konkurs na wyhodowanie kurczaka z większą ilością mięsa na piersi, za to jedzącego mniej karmy. W latach 40. zeszłego wieku zaczęto także stosować antybiotyki i inne środki farmaceutyczne, które stymulowały wzrost, jednocześnie ograniczając infekcje - nieuchronny rezultat coraz większego ścisku i nienaturalnych warunków, w jakich hodowano drób. Już w latach 50. pojawiły się dwa rodzaje kurcząt - nioski, czyli kury przeznaczone wyłącznie do znoszenia jaj, oraz brojlery - przeznaczone na mięso. Waga tych ostatnich wzrosła między 1935 a 1995 rokiem o 65%, przy jednoczesnym zmniejszeniu spożywanej karmy o 57%. Jak to możliwe? Ano tak, że dzisiejszy amerykański kurczak żyje dużo krócej, niż kurczaki w tradycyjnych, nieistniejących już niemal, gospodarstwach; w wyniku manipulacji genetycznej ma przerost piersi, przez całe krótkie życie ma do dyspozycji tyle miejsca, co mniej więcej kartka A4, nigdy nie ogląda słońca ani nie oddycha świeżym powietrzem. Inny rodzaj drobiu, indyki, są takimi potworami Frankensteina, że praktycznie wszystkie są niezdolne do rozmnażania się - niemal każdy indyk, który pojawia się na amerykańskim stole w święto Dziękczynienia, narodził się w wyniku sztucznego zapłodnienia. Myślicie może, że tzw. factory chicken, czyli kurczak z hodowli uprzemysłowionej, to mniejszość, że ich mięso przeznacza się tylko na śmieciowe jedzenie, jak osławione chicken nuggets, którym wojnę wypowiedział Jamie Oliver? W USA 99.9% kurcząt na mięso pochodzi z hodowli uprzemysłowionych. Tak - 99.9%. 99% indyków, 95% świń oraz 78% bydła w USA, kraju, do którego emigracja wciąż jest marzeniem tylu Polaków (jak słyszę, wciąż są kolejki pod konsulatem) pochodzi z hodowli uprzemysłowionej (factory farming). A co kryje się pod tymi dwoma słowami?
Poza niehumanitarnymi, często graniczącymi z sadyzmem warunkami życia i śmierci zwierząt, kryje się pod nimi także wykorzystywanie ludzi, dehumanizująca praca w nieludzkich warunkach (dlatego w USA na farmach i rzeźniach pracują głównie nielegalni imigranci, traktowani podle i źle opłacani, którzy nie mogą dochodzić swoich praw); jeziora ekskrementów, z którymi nic się nie robi, a które przenikają do gleby, rzek i jezior, zanieczyszczają powietrze na wiele kilometrów wokół i powodują astmę i inne choroby u mieszkających w bliskości takich przemysłowych farm-gigantów ludzi; potencjalne ryzyko epidemii, szczególnie grypy, z powodu masowego faszerowania zwierząt farmaceutykami, zaniku naturalnej odporności i strasznego stłoczenia, w jakim żyją (wirus grypy hiszpanki z 1918, który zabił 25-50, a niektórzy twierdzą, że ponad 100 mln ludzi na świecie, był wirusem ptasiej grypy); mięso grożące zatruciem salmonellą i innymi bakteriami. A tymczasem popyt na mięso, już ogromny (jemy dziś o wiele więcej mięsa, niż kiedykolwiek w historii ludzkiego gatunku, przeciętny Amerykanin zjada 21 000 zwierząt w całym swoim życiu - ile z tego ląduje na wysypiskach, bo USA także przoduje w marnotrawstwie?),  jeszcze wzrośnie, bo ponad miliard Hindusów i jeszcze więcej Chińczyków (w Indiach wciąż jeszcze duży procent populacji nie je mięsa - ale niestety popyt na nie rośnie) chcą jeść więcej niż obecnie - dużo więcej. A i tak 1/3 lądu na Ziemi już jest wykorzystywana do hodowli mięsa - na uprawę pasz, pastwiska etc. Hodowla zwierząt na mięso jest w większym stopniu odpowiedzialna za zmianę klimatu, niż wszystkie linie lotnicze i inne środki transportu razem wzięte - jest to wg wielu ekspertów przyczyna nr 1.
Wszystkie statystyki i przerażające informacje zaczerpnęłam z książki Jonathana Safrana Foera pt Eating Animals. Jeśli myślicie, że to, co napisałam, jest drastyczne - to wyobraźcie sobie 150 stron wypełnionych takimi liczbami i opisami.


Książka nastraja antyamerykańsko - pamiętam, jak mój wujek, który wyemigrował do USA i mieszka obecnie na Florydzie, roztaczał nam wizje kraju, gdzie jedzenie jest tanie i każdy może (się ob)jeść do syta. Było to powiedziane w tonie niemal nabożnym. Dziś wiem, że cena za pierś kurczaka z supermarketu przy kasie jest, owszem, niska (wujek dziś cierpi na dużą nadwagę i związane z nią problemy zdrowotne), ale cena długoterminowa, którą zapłacimy prędzej czy później wszyscy, idzie w setki miliardów. Nie sądzę, by wujek przeczytał tę książkę, ale mam nadzieję, że przeczyta ją jak najwięcej ludzi na całym świecie, postulowałabym nawet czytanie fragmentów w szkołach średnich - bo choć Foer, Amerykanin, pisze o Ameryce, USA, jak zawsze, prędzej czy później eksportuje the American way na cały świat. Korporacje, które zarabiają na uprzemysłowionej hodowli, działają już na całym świecie, w tym w Polsce. Co zgrabnie przywiodło mnie do Europy - czy u nas jest też tak źle? Jest lepiej, ale daleko nam do ideału. Nasze rozwarstwienie narodowe, tradycje regionalne, ruchy takie jak Slow Food i często krytykowane, ale tak naprawdę dobroczynne, subsydia i regulacje UE, uchroniły europejskie rolnictwo od całkowitego uprzemysłowienia. Jesteśmy bardziej świadomi realiów hodowli i rzeźni, i bardziej skłonni wydać więcej na regionalne specjały czy jedzenie organiczne i tzw. Freedom Food. Gwoli sprawiedliwości, nowoczesne metody hodowli sprawiają też, że zatrucia, w tym śmiertelne, jeszcze 100 lat temu występujące często, dziś są rzadkością. A przede wszystkim: głód, niegdyś rozpowszechniony, to dziś zjawisko rzadkie, przynajmniej w "pierwszym" świecie - to wielkie osiągnięcie. Musimy jednak zadbać o to, by zamiast brnąć w kierunku wyznaczanym przez USA, wyznaczać wyższe, bardziej humanitarne standardy i - wiem, że to kontrowersyjna propozycja - kupować mniej, za to wyższej jakości, a więc droższego mięsa.
Gdybym mieszkała w USA, wiem, że po przeczytaniu Foera mogłabym zrobić tylko jedno - przejść na wegetarianizm. Mieszkam w Europie, więc nie muszę całkowicie wyrzec się mięsa - moja rodzina nie chce się go wyrzec, poza tym mój syn, jak wiele dzieci autystycznych, i tak ma ograniczony jadłospis, i nie mogę całkowicie wyeliminować mięsa z jego diety. Co muszę zrobić, to kupować mniej, i to mięso organiczne, lub od rzeźnika, któremu mogę ufać. Nie da się przeskoczyć faktu, że jeść tak jest drożej. Kurczak najwyższej jakości kosztuje w naszym supermarkecie 3 lub 4 razy tyle, co zwykły - zatem będziemy jedli go mniej. Dla mnie nie jest to wyrzeczenie - przez ok. 10 lat nie jadłam prawie w ogóle mięsa. Jestem jednak smakoszką - i dlatego, jeśli mój mąż upiecze organicznego kurczaka, to go sobie nie odmówię. Ale nie mogę już zamykać oczu na realia związane z jedzeniem mięsa - za późno na to, by uciec w ignorancję (to, jak pisze Foer, najważniejsza, obok ceny, przyczyna, dla której konsumenci napychają kabzę nieetycznym hodowcom) - to musi być mięso, które nie spowoduje wyrzutów sumienia i które nie grozi zatruciem.
Podjęłam już kroki, by być pewną, skąd pochodzi mięso, którym karmię swoje dziecko - zapisałam się do Soil Association, która w UK przyznaje certyfikaty organiczne. Będziemy kupować tylko mięso z ich certyfikatem (lub Freedom Food), oraz w miejscowym gospodarstwie - zwierzęta widzimy na pastwisku i wiemy, że są dobrze traktowane.

24 comments:

  1. Myśmy z mężem tez podjęli takie postanowienie. Żadnej nie wiadomo jakiego pochodzenia wędliny ze sklepu! Ja kilka lat byłam wegetarianką, bardzo łatwo jest mi obejść się bez mięsa. Teraz kupujemy szynkę od znajomego rzeźnika na targu labo dostajemy od...moich rodziców, którzy w zaprzyjaźnionym gospodarstwie kupują raz na jakiś czas prosię (to znaczy nie całe, nie dalibyśmy rady tego zjeść)i wędzą pyszne szynki w wędzarni naszej działce. Mama mięso tygodniami pekluje, przyprawia, niebo w gębie po prostu. Ciesze się, z eo tym piszesz, ja czytam mnóstwo na ten temat, do Ameryki chciałabym wrócić tylko po to, żeby zwiedzić zachodnie wybrzeże i obfotografować Wielki Kanion, ale za nic nie chciałabym tam mieszkać. Kilka lat temu spędziłam wakacje na Wschodni wybrzeżu i wtedy "otworzyły" mi się oczy. W głowie miałam obraz Ameryki wykarmiony literatura i filmami, a rzeczywistość okazała się raczej smutna. Konsumpcja, konsumpcja i tylko konsumpcja.

    ReplyDelete
  2. Kasiu,

    liczyłam na to, że się wypowiesz:-)
    Ja w Ameryce nigdy nie byłam i bardzo chciałabym zwiedzić np. Nowy Jork, San Francisco czy Deep South - ale mieszkać też nie chciałabym, chyba, że właśnie w San Francisco, bo tam jest ponoć sporo sklepów i restauracji z tzw zdrową żywnością. Ale mój mąż też nie chciałby tam mieszkać - a on był wielokrotnie, w różnych stanach i miastach.
    Książka nie jest łatwą ani przyjemną lekturą - właśnie dlatego, że otwiera oczy. Ale jest bardzo potrzebna - bo powinniśmy dbać o to, co jemy. "Jesteś tym, co jesz".

    ReplyDelete
  3. Znałem fakty, przerażające. W roli dodatkowej historii z podwórka wziętej dopiszę, że w rodzinie sąsiadów mojej znajomej jest dziewczynka, która w wieku lat 9 dostała pierwszej menstruacji. Zdziwiona matka zrobiła badania, była z córką u lekarza. Najprawdopodobniej przyspieszenie hormonalne spowodowane było wieloletnim jedzeniem każdego dnia kurczaków faszerowany hormonami wzrostu. Historia polska.

    Nie doczytałem u Ciebie wieku, w którym kurczaki idą pod nóż- z tego co pamiętam te w sklepie dożywają 30 dni.

    Widok farm drobiu to obraz nędzny i przysparzający zgryzoty (widziałem filmy). Ekskrementy za to powstające przy hodowli mięsa są poważnym zagrożeniem dla środowiska. (chodzi o amoniak, dobrze pamiętam?)

    Ciekawi mnie indyk - pamiętasz może więcej danych na temat indyków? Słyszałem (niepotwierdzone), że indyki nie zjedzą byle czego jak kurczaki. Teoria infantylna ale może masz więcej danych.

    Amerykę chętnie bym zobaczył, także jeszcze nie byłem. Słyszałem za to od znajomego, wracając do tematu jaj, że jajecznicę można kupić tam w butelkach. Gotowa mieszanka do wylania na patelnię. Bea znów pisała, w którymś komentarzu na swoim blogu, że w Danii można kupić jaja pasteryzowane- osobno białka i żółtka, gotowe do wykorzystania na surowo. Dobrze, kończę.

    Ostatni wątek, który mam w zanadrzu to właśnie kraje Skandynawskie. Pamiętam gdy zobaczyłem drób na półkach w sklepie w Szwecji-wyglądał obco. Kurczaki miały inny kolor, rozmiar... Wydaje mi się, że regulacje związane z hodowlą drobiu są bardzo różne i zależne od kraju, mylę się?
    Nawet jeśli to pozdrawiam gorąco i kolejny raz napiszę, że bardzo lubię Cię czytać:)

    ReplyDelete
  4. Mieszkam na Queensie,NY; obejrzalam kiedys na ten temat przerazajacy film dokumentalny FAST FOOD NATION (nie moglam przez miesiac spojrzec do chlodni, a jescze duzej spozyc cos miesnego)...od tej chwili kupuje tylko kurczaki organic i z wolego chowu oraz wolowine organic (mam dostep tylko do mielonej) i oczywiscie jajka od szczesliwych kur (jakosc!); dostepnosc dobrego miesa jest slaba dla przecietnego Amerykanina i dla mnie tez-nie tylko ze wzgledu na wyzsza cene, ale po prostu w przecietnym sklepie zdrowego miesa nie uswiadczysz; szczerze mowiac mieso tutejsze mi nie smakuje-spokojnie moge go nie jesc, ale maz jest miesozerny i lubi urozmaicenie.
    Naprawde nikomu nie zycze zycia w USA; zycie wcale tu nie jest latwiejsze i przyjemniejsze;moje 3 lata doswiadczen i 20 lat zycia w tym kraju mojego meza pozbawily mnie zludzen;

    ReplyDelete
  5. Aniu,
    Wstrząsające to jest. Ameryka nigdy mi się nie wydawała rajem, z tych właśnie powodów, o których piszesz (i jeszcze paru innych też). To jest przerażające. Na szczęście w Europie, można jeszcze mieć wpływ na to skąd bierzemy mięso, to trochę pocieszające. I my nie jemy dużo mięsa, wędlin nie jemy wcale.Ostatni raz jadłam szynkę w Polsce, kilka miesięcy temu, kupioną z masarni ekologicznej.
    Myślę, że będzie jeszcze gorzej niestety, więcej i gorzej. Kto chce kupi ekologiczne, ale niestety to mała część konsumentów.
    Mnie natomiast zastanawia jeszcze jedna rzecz. Ryby też a nawet krewetki podobno karmione są antybiotykami, hormonami. Nie jest to może jeszcze nagminne, ale ryby w dużych supermarketach chyba z takich hodowli są. Nie sądzę aby np. mój sklep rybny w porcie musiał się uciekać do takich metod mając ocean pod nosem. Słyszałaś coś może o tych rybnych "dopalaczach"?

    Pozdrawiam Cię:)

    ReplyDelete
  6. W USA przez moment trafiłam do kuchni od kuchni. Przez 2 dni pracowałam z mężem (wtedy jeszcze chłopakiem ) w kuchni na obozie dla dzieci ortodoksyjnych Żydów. Po tym doświadczeniu miałam ochotę na anoreksję i chciałam nic nie jeść do końca świata. Wiadra pełne samych żółtek, tony kurzych udek, śmierdzących po rozmrożeniu, z czego dzieci zjadały najwyżej połowę, a reszta porcji (tony żarcia!) szły do śmietnika, skąd za dwie godziny wydobywały je niedźwiedzie (!). Wszystko w proszku, wszystko w paczkach...Kumpel, który w tym samym czasie w Baltimore (:) Ach, The wire) pracował w McDonald's do dziś jak widzi słynne łuki, odwraca głowę.
    Co do ryb, o które pytała Patrycja, nie mam wątpliwości, że te popularne są na dopalaczach. Część jest chińskiej lub wietnamskiej produkcji ;/ (nie jem pangi, soli, tilapii), łososie są z hodowli, pstrągi tak samo...Nad Bałtykiem jada się dorsze, z których żaden w Bałtyku nie pływał (bo ich tam prawie nie ma); najzdrowsze są podobno fladry, ale te z kolei odradzają sami rybacy (bo ryby żyją na dnie morza i zbierają same śmieci, czyli także na przykład to, co się z różnych zatopionych beczek wylewa, często wyławiane są owrzodzone i chore, tylko nikt o tym głośno nie mówi). Zazdroszczę mieszkańcom miast nadoceanicznych, najlepsze ryby jadłam portowych knajpkach w Portugalii. U nas w zasadzie nie wiadomo co jeść, jeśli chodzi o dary morza. ???

    ReplyDelete
  7. Słyszałam o tej książce i mam wielką nadzieję, że zostanie wydana także w Polsce. W Ameryce podobno zrobiła rewolucję (można się spierać jakich rozmiarów, ale jednak nie pozostała nie zauważona). U nas wątpię aby towarzyszyło jej jakieś większe echo, ale jednak i tak warto, żeby się pojawiła. Warto, żeby jak najwięcej ludzi mogło ją przeczytać.

    ReplyDelete
  8. Anulko.

    dziękuję bardzo za pierwszy komentarz i za wizytę. Fast Food Nation jeszcze nie widziałam - parę lat temu przeczytałam książkę i też mnie poruszyła, jednak Eating Animals jest chyba jeszcze bardziej wstrząsająca.
    Zazdroszczę talentu piekarskiego:-)

    Raincloud,

    serdecznie dziękuję za wizytę - dzięki temu odkryłam Twoje blogi i już wiem, że będę je odwiedzać - doskonałe!
    Też mam nadzieję, że książka wyjdzie po polsku - Wszystko jest Iluminacją, wcześniejsza książka Foera, wyszła, zatem może i ta się ukaże.W UK na razie mało się o niej mówi - może dlatego, że jest bardzo skoncentrowana na USA, a w UK jest kilka znanych osobistości które zajmują się tą problematyką z perspektywy miejscowej. Więcej mówi się i pisze o filmie Food Inc.

    ReplyDelete
  9. Patrycjo,

    nie włączyłam ryb, bo zamiast wpisu wyszłaby książka:-) ale niestety z tym też nie jest dobrze. Hodowle często nie są humanitarne, ponadto są doskonałym środowiskiem dla pasożytów, co z kolei wymusza stosowanie różnych specyfików; zaś łowy ryb oceanicznych są rabunkowe, co udokumentowano w filmie End of the Line. W UK można kupić ryby z certyfikatem Sustainable - i staramy się takie kupować, choć mąż nie chce zrezygnować z tuńczyka z puszki - a tuńczyka jest coraz mniej... Zauważyłam, że ryby stają się coraz droższe, właśnie ze względu na to, że jest ich coraz mniej. Chyba najlepiej byłoby kupować bezpośrednio od rybaków, i takie gatunki, o których wiemy, że nie są jeszcze zagrożone. Tylko że nie wszyscy mieszkamy nad morzem czy oceanem - pozostaje tylko samo-edukacja, by w sklepie dokonać właściwego wyboru.

    ReplyDelete
  10. Michale,

    dziękuję za, jak zawsze, wnikliwą lekturę i takiż komentarz. Co do karmy indyków - w książce nie ma na ten temat szczegółów, choć wielokrotnie jest mowa o tym, że zwierzęta nie są karmione właściwie lub zbyt skąpo. Jeśli chodzi o ten rodzaj drobiu, Foer szczególny nacisk kładzie na manipulację genami - dzisiejsze indyki to genetycznie zupełnie inne stworzenie, niż jeszcze 100 lat temu, i bardzo niewiele zostało w USA indyków o nienaruszonej puli genetycznej (tzw heritage breeds). Te genetycznie zmodyfikowane ledwie chodzą, nie mówiąc o lataniu. Nie mogą się też naturalnie rozmnażać - jak można mówić o sustainability, jeśli znakomita wększość indyków to bezpłodne monstra?
    Kwestia zdrowia i przyspieszonego dojrzewania też się pojawia - i to jest właśnie ta cena, którą płacimy za pozornie tanie jedzenie.
    W UK też można było kupić białka w kartonie (na Pavlovą na przyklad) ale chyba nie było popytu, bo dawno ich nie widziałam.
    Co do regulacji UE - w książce na ten temat nie ma nic, a ja nie zagłębiałam się w temat, ale czytałam niedawno o tym, że protekcjonizm UE, choć często przedstawiany w negatywnym świetle, zapobiega wyprzedawaniu tradycyjnych gospodarstw wielkim korporacjom

    ReplyDelete
  11. No to mnie dobiliście tymi komentarzami, ręce opadają. I ryby też na "koksie". Nic tylko warzywa. Nie wiedziałam np., że nad polskim morzem nie ma świeżych ryb z tegoż morza. Jak nie nad morzem świeże ryby to gdzie się pytam??

    ReplyDelete
  12. Bardzo ciekawy wpis, szkoda, że niezbyt optymistyczny.

    Jednak mały komentarz do tego, co napisał Mich - nie sądzę, żeby menstruacja u 9 letniej dziewczynki w Polsce była spowodowana hormonem wzrostu w paszy kurczaków. Co prawda bardzo rzadko, ale zdarza się i u nas tak wczesna menstruacja (u mnie w klasie była taka dziewczynka, a było to jakieś 15 lat temu, więc wtedy aż tak kombinowanej żywności u nas nie było).

    ReplyDelete
  13. Patrycjo,

    polecam Ci stronę: http://endoftheline.com

    Jest tam też przewodnik, jakie ryby można jeść - co prawda z myślą głównie o konsumentach z USA i UK, ale w Irlandii chyba macie podobne gatunki. Co do Polski - niestety chyba nie ma czegoś takiego, jak kontrole przyznające odpowiednie certyfikaty, w ogóle pod względem regulacji żywności organicznej, cruelty-free i sustainable nie jest dobrze. Ponadto ja już lata temu w publikacji anglojęzycznej przeczytałam, że Bałtyk był jednym z najbardziej zanieczyszczonych akwenów świata, i od tego czasu staram się nie jeść w Polsce ryb. Może teraz jest lepiej, za mało się orientuję w temacie.

    ReplyDelete
  14. Manio,

    dzięki za komentarz. Przedwczesne dojrzewanie (podobnie jak przedwczesna menopauza) rzeczywiście zdarzało się i dawniej, i jego przyczyny są złożone, nie można każdego przypadku łączyć wyłącznie z żywieniem. W książce Foer przytacza jednak opinie lekarzy o tym, że antybiotyki i dopalacze w karmie nie są obojętne dla zdrowia dzieci - w indeksie podane są źródła naukowe.

    ReplyDelete
  15. Jeszcze dodam, że choć wpis nie jest optymistyczny - bo sytuacja optymizmem nie napawa - to jednak bardzo optymistyczne jest dla mnie to, że tyle osób, jak widać po komentarzach, ma dużą wiedzę i jest żywo zainteresowanych pochodzeniem żywności. Wiedza to potęga - dlatego Foer napisał tę książkę. Ludzie, którzy dowiedzą się, jak hoduje się i ubija mięso i ryby, będą się domagali zmian, będą wymuszali na producentach wyższe standardy. Opozycja wobec tych praktyk z każdym rokiem, ba, miesiącem, rośnie - Foer i wielu innych ludzi mają coraz więcej sojuszników. Są więc powody do optymizmu:-) Nasze osobiste wybory mają znaczenie.

    ReplyDelete
  16. Przerażające.
    Czytałam "Strasznie głośno, niesamowicie blisko" tego autora. Niesamowita i wstrząsająca. Choć wydawałoby się, że na ten temat (atak na WTC) po prostu nie da się napisać książki. W dodatku dobrej.
    Bardzo polecam!

    ReplyDelete
  17. Oglądałam jakiś czas temu już "FOOD, INC." i byłam wstrząśnięta. Z przerażeniem patrzyłam na to, co dzieje się w USA. Potem dowiedziałam się o nagrodzie TED przyznanej programowi edukacyjnemu Jamiego Olivera. Słuchałam jego przemówienia, też z przerażeniem.
    To wszystko jednak mimo faktów odbierane było z pewnym niedowierzaniem. Ostatnio jednak mój Połówek trafił służbowo do USA i to jego opowieści ostatecznie mnie przekonały, że dzieje się tam naprawdę źle w temacie ogólnodostępnego jedzenia, nadwagi czy nawet w samym sposobie reklamowania żywności.

    Przy tym wszystkim mocno zastanawiam się właśnie nad tym, jak jest w Europie w tym temacie... wydaje się, że lepiej, ale na ile lepiej?

    Ja na szczęście mięso jem rzadko. Mam jednak poczucie, że to wszystko, o czym napisałaś, to jest temat, o którym trzeba rozmawiać, o którym trzeba mówić głośno, a z jakiś powodów robi się to za rzadko... cieszę się, że o tym napisałaś.

    I widzę, że muszę nadrobić zaległości w temacie Jonathan Safran Foer :)

    ReplyDelete
  18. Amarantko,

    serdecznie dziękuję za komentarz.
    Jamie teraz pojechał z tym programem do Ameryki (seria nosi nazwę Food Revolution), działy się podobno na początku dantejskie sceny, Jamie płakał z bezsilności, ale powoli ludzie się przekonują, a seria ma dużą oglądalność. Podziwiam go.

    Foer pisze wielokrotnie o tym, że do tej strasznej sytuacji mogło dojść tylko dlatego, że hodowcy ukrywają prawdę, a konsumenci nie znają - często nie chcą znać - tej prawdy. Dlatego trzeba o tym mówić, i dlatego o tym napisałam, choć raczej staram się, by ton tego bloga był optymistyczny.

    Delie,

    tej książki Foera nie czytałam, podobała mi natomiast Wszystko jest iluminacją, także film.

    ReplyDelete
  19. Annomario - tak sobie pomyślałam, jak na to trafiłam, że może Cię zainteresuje:
    http://wyborcza.pl/1,75480,7717475,My_chcemy_masla_a_nie_margaryny.html?as=2&startsz=x

    a dodatkowo polecam jeszcze coś takiego:
    http://www.wjemy.pl/

    ReplyDelete
  20. Manio,

    nie polecaj mi więcej takich stron jak Wjemy, bo poszłam i wsiąkłam:-)
    A serio, bardzo dziękuję:-)

    ReplyDelete
  21. Sama odkryłam ją chyba przedwczoraj :)))

    ReplyDelete
  22. Bardzo ciekawy artykul. Pamietam jak takie rewelacje czytalo sie w czasach licealnych w pisemku ekologicznym "Zielone Brygady".Od tego czasu zrezygnowalam z jedzenia miesa. Aktualnie mieszkam w Indiach i faktycznie mimo,ze coraz wiecej Indusow je mieso, wciaz jest to raj dla wegetarian (dla mnie!:) Swietne sa tutaj szyldy na kazdej restauracji veg/lub i/non veg wiec wiadomo ,czego sie spodziewac po wlascicielach. Wiele produktow ,zarowno spozywczych jak i kosmetycznych, ma specjalne oznaczenia (zazwyczaj koleczko zielone) informujace o tym,ze produkt jest 100% vegetarian czyli np.kosmetyki zawierajace tylko substancje pochodzenia roslinnego i nie testowane na zwierzetach. Niestety oprocz przemyslu miesnego istnieje takze zagrozenie ze strony genetycznie modyfikowanych roslin wprowadzanych na rynek swiatowy. Polecam ciekawa strone sygnalizujaca te i inne aktualne problemy spoleczne- alterkino.org, plus oczywiscie strone Greenpeace.

    Pozdrawiam slonecznie:)
    Marta

    ReplyDelete
  23. Marto,

    witaj, miło mi bardzo, że zajrzałaś, dziękuję za linki i ciekawe informacje z Twojego egzotycznego miejsca zamieszkania:-) Masz rację, żywność GM to także problem, osobiście jestem takim uprawom przeciwna.

    ReplyDelete
  24. Sytuacja nie jest ciekawa, ale z drugiej strony, coś się zmienia na lepsze... Mieszkając w USA 22 lata widzę nadchodzące zmiany, i przynajmniej tutaj gdzie mieszkam od trzech lat (czyli w Oregonie,ekologia i życie sustainably (czyli w harmonii z naturą) są traktowane bardzo poważnie. Od przeszło roku generalnie nie kupuję nieekologicznych warzyw czy owoaców, a i mięso jeżeli nie ekologiczne (certified organic),to przynajmniej z farm, gdzie zwierzaki nie żyją w klatkach. Natomiast dla mojego kota kupuję ekologczne kurczaki i podroby, ze względu na to, że żywię go surowym mięsem i nie chciałabym go zatruć....Tak, to kosztuje trochę więcej, ale zgadzam się,że wartość naturalnie hodowanego jedzenia (nie tylko zdrowotna, czy smakowa, ale również etyczna!)jest nieporównywalnie większa, niż wydanych kilka dodatkowych dolarów. Myślę,że największy problem z "fabrykami mięsa" lezy w zapotrzebowaniu. Amerykanie są hedonistami (podobnie zresztą do Polaków)i nie wyobrażają sobie życia bez przesady (czy to w jedzeniu, posiadaniu, czy używkach)...Ale, jak pisałam wczesniej, zmiany są widoczne. Na przykład, znam wiele osób, które albo zostało wegetarianami, albo kupuje ekologiczne mięso (np. w Oregoni można kupować części miesa regularnie, tzw.share)po obejrzeniu Food,Inc. Wobec tego, stawiam na edukację, i chcę wierzyć, że będzie coraz lepiej....

    ReplyDelete

Kłaniam się!

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails