Drugie urodziny mojego miejsca w sieci minęły wprawdzie już w marcu, ale każdy pretekst jest dobry, by urządzić konkurs. Tym razem można wygrać dwie herbaty marki Whittard. Wybrałam takie, które są bardzo angielskie, a więc English Breakfast (mieszanka śniadaniowa, liściasta) oraz English Rose (z aromatem różanym, bo róża to oficjalny kwiat Anglii, w torebkach).
Aby otrzymać obie herbaty, należy zostawić komentarz z odpowiedzią na pytanie o to, co jest twoim food heaven oraz food hell. To pytanie pojawia się w bardzo popularnym tutaj programie kulinarnym Saturday Kitchen. Zaproszony do tego programu sławny gość musi wybrać jedną potrawę/rodzaj żywności, która jest dla niej/go food heaven, czyli "niebem w gębie", i jedną rzecz, która jest food hell, czyli taką, której absolutnie nie cierpi i nigdy nie je. Ja np. powiedziałabym, że wszystko, co zawiera świeżo zebrane, pachnące słońcem truskawki, poziomki czy maliny jest moim food heaven, natomiast food hell to flaki.
Na odpowiedzi czekam do następnej środy, czyli 20 kwietnia. Nagrodę przyznam autorce/autorowi najciekawszej wg mnie odpowiedzi.
Witam, food heaven to dla mnie domowej roboty makaron, oliwa, dojrzałe pomidory, świeże zioła, food hell to parówki i angielskie śniadanie w samolocie...fuj ; )
ReplyDeletepozdrawiam
Food heaven? Kremowy sernik z jeżynami, lody o smaku pistacjowym, pieczone jabłko z cynamonową nutką...
ReplyDeleteFood hel to czernina!
Food heaven to najprawdopodobniej domowe gofry z bitą śmietaną i świeżymi, czerwcowymi truskawkami (mam ślinotok). A food hell? Kasza manna na mleku. Potężny uraz z dzieciństwa
ReplyDelete(- Za mamusię, za tatusia, za babcię.....
- Już nie mogę!
- To jeszcze za dziadka!
- Ja już nie mogę!
I to straszne uczucie, że już naprawdę nie mogę. W piekle to będzie moja główna tortura.)
Moje food heaven nie zależy od tego co jem, tylko w jakich okolicznościach. To niespieszne celebrowanie, siedzenie długo przy stole, marudzenie przy jedzeniu, robienie sobie dokładek, przerywane rozmowami o niczym i śmiechem od którego brzuch boli. Food heaven to takie jedzenie, które przygotowuje się z myślą o kimś bliskim, albo razem z tą osobą, to niebo czyni właśnie ten czas, którego tak żal, gdy upływa.
ReplyDeleteA food hell to dla mnie codzienny koszmar pracowniczej stołówki. Stanie w kolejce z tacą, żeby otrzymać kawałek czegoś co trudno nazwać, dopóki nie przeczyta się nazwy. To jedzenie, które smakuje zawsze tak samo, kolejnego dnia przetwarzane na podobne danie 'w nowej wersji'. Staram się unikać tego jak mogę, ale nie zawsze uda mi się zrobić sobie sałatkę do pracy - potem mój żołądek robi mi wyrzuty...
Moje food heaven to portugalski bacalhau a bras. Wiem, że dorsz, w dodatku suszony nie brzmi niebiańsko, ale to proste tradycyjne danie - rybno-ziemniaczana jajecznica jest synonimem szczęścia i spełnienia przy stole. Jeszcze przed wprowadzeniem Euro w Portugalii, przed kryzysami i innymi plagami pojechałyśmy z przyjaciółką na wymarzone wakacje do Portugalii. Mieszkałyśmy w maleńkim pensjonacie, żywiłyśmy się rodzinnej restauracji, gdzie właśnie kucharz-ojciec rodziny zaproponował nam to danie. Robiła je jego żona i córki, a my przyglądałyśmy się zza stołu. Było ciepło, spokojne, w tle ktoś grał na gitarze, od Tagu czuć było orzeźwiającą bryzę, a na talerzu królował wyśmienity bacalhau...
ReplyDeleteMoje food hell to smażona wątróbka. Katowała mnie nią moja babcia uważając, że dzieci muszą jeść dużo żelaza. Babcia generalnie jest dobrą kucharką, ale wątróbka w jej wykonaniu to koszmar - tłusta, twarda i ze spaloną cebulą. Nikomu nie polecam.
Ojej! Tyle tego, że sama nie wiem. :)
ReplyDeleteZ pewnością do food heaven mogę zaliczyć wszelakiego rodzaju "połączenia idealne" czyli truskawki w czekoladzie, pomidory z bazylią, gruszkę z gorgonzolą. Łatwo mnie przekupić zrobionym ze znajomością rzeczy daniem z kuchni tajskiej lub hinduskiej, a uwieść - gorącą czekoladą z dodatkiem chilli. ;) W ogóle wysoko cenię dania wykonane ze świeżych, dojrzałych składników, najchętniej od lokalnych producentów. Rozrzewniają mnie zaś - pierogi ruskie oraz placki ziemniaczane; takie najzwyklejsze w świecie, doprawione solą, pieprzem i czosnkiem bądź cebulą, popijane kefirem. :) Tyle o kulinarnych rozkoszach.
Co do koszmarów, to mam jeden, za to straszny: dania ze zwierzęcych mięśni gładkich, przede wszystkim kurza wątróbka, smażona z cebulką, jak wspominał ktoś "u góry" oraz flaczki; kaszanka, salceson... Potworność. Nie przepadam też za burakami; jem je, ale wyłącznie wtedy, gdy mam na nie "smaka". Bez zastrzeżeń piję natomiast czysty, niezabielany barszcz. :) Co musiałam napisać, aby odegnać przykre myśli o spożywaniu podrobów. ;)
Pozdrowienia!
Doczytałam, sierota. Miało być po jednym. Ech, to znaczne utrudnienie. ;)
ReplyDeletePo dłuższym zastanowieniu jako swoje food heaven obstawiam pierogi ruskie, takie w jędrnym cieście, wypchanych farszem aż do granicy wytrzymałości.
Food hell to prosta decyzja, choć mniej uściślona [bo naprawdę nie jestem z stanie tego rozdzielić]: podroby.
Wybacz Aniu zamieszanie. Następnym razem obiecuję czytać ze zrozumieniem. :)
Dwa lata, a ja mam wrażenie, że nasza wirtualna znajomość trwa o wiele dłużej. Cieszy mnie ona bardzo i niech się nadal rozwija. Tobie zaś życzę dużo radości z blogowania, bo ja go dużo mam czytając Twoje posty. Moje food heaven to mamina zupa pomidorowa. Ze świeżych pomidorów, z dobrym domowym makaronem i smietaną. Mogę ją jeść niezależnie od pory roku i w każdej ilości. Wielokrotnie próbowałam ja sama zrobić, dokładnie tak jak moja mama. Nigdy niestety nie udaje mi się odtworzyć tego smaku. Potrzebne jej są widocznie mamine serce i dłonie. Food hell to wszelakie podroby. Pierwsze koszmarne z nimi spotkanie to przedszkole w latach 70-tych, potem smażona wątróbka w domu, żeby zaradzić anemii. Najbardziej w tej mojej niechęci do podrobów dziwne jest to, że jako mała dziewczynka UWIELBIAŁAM smazoną kaszankę, a najbardziej jej przypieczoną skórkę. Tak było do chwili, kiedy dowiedziałam się, z czego robi się kaszankę. Od tamtej chwili minęło ponad 30 lat. Kaszanki już nigdy nie zjadłam.
ReplyDeletefood heaven ostatnio to kalarepa z oliwą, solą morską i płatkami migdałowymi food hell natomiast tureckie przesłodzone słodycze
ReplyDeleteFood haven - soczysty pachnący pomidor z solą selerową.
ReplyDeleteFood hell - tzw. świeżynka, sporządzana przy okazji świniobicia. Raz miałam nieprzyjemność spróbować.
Food heaven to dla mnie zupka chińska w blaszanym kubku, w środku zimy na dworcu kolejowym w Kijowie, w oczekiwaniu na pociąg i dalszą jakże ekscytująca część podróży. Omlet przyrządzony przez mieszkankę rumińskiej wioski dla której okazałam się niespodziewanym gościem. Bułka z masłem i pomidorem na bułgarskiej plaży, jedzona wczesnym rankiem tuż przed zlożeniem namiotu. Food heaven to też obiad w restauracji z gwiazdką Michlein, gdzie każdy kęs to podróż, z której nie chce się wracać.
ReplyDeleteWszystko zależy od sytuacji:)
Food Hell to dla mnie ostrygi i kozi ser. Możliwe,że kiedyś zmienię zdanie, może okoliczności nie były sprzyjające...
Skoro nie było oficjalnych obchodów rocznicy bloga (bo chyba nie przegapiłam, prawda?), to dziś życzę Ci kolejnych owocnych lat blogowania. :) Zaglądam tu z prawdziwą przyjemnością, więc troszkę samolubnie nie chciałabym być pozbawiona tej możliwości. ;)
ReplyDeleteFood heaven vs. food hell - zawsze zadaję sobie to pytanie, gdy widzę Saturday Kitchen i o ile food hell to niezmiennie zupa mleczna (brrrr! sam zapach powoduje u mnie mdłości, wybłagałam Mamę będąc dziecięciem,aby w kartach kolonijnych wpisywała mi alergię na mleko, tak bałam się tej zupy!), to food heaven zależy od pory roku, nastroju. Dziś myślę, że byłyby to truskawki. :)))
Pozdrawiam ciepło!
Oj, prawie przegapiłam konkurs, ale moje odpowiedzi będą dalekie od oryginalności.
ReplyDeleteFood heaven - każde połączenie karmelu z czekoladą
Food hell - było znacznie trudniej, ale odpowiedź może być w gruncie rzeczy tylko jedna: tatar.